Z tego co widzę na Cabify i Uberze jeżdżą tutaj samochody, które już ze dwa życia mają za sobą. Poobijane, z zaklejonymi taśmami lampami a przede wszystkim bardzo małe, do których wielu osobom było ciężko się zmieścić z bagażem.
Mój Cabify przyjechał po kilku minutach. Ceny podobne jak w Buenos (ok. 190 ARS - jakieś 12 zł za blisko 10km kurs). Sprawnie dotarłem do hotelu, chwila przerwy na ogarnięcie sytuacji i podładowanie telefonu i ruszam na zwiedzanie miasta. Jest tutaj bardzo sucho i dużo cieplej niż w Buenos Aires – co najmniej 30 stopni. Gdyby nie niska wilgotność to powiedziałbym, że prawie jak na równiku
:-)
PS. Zapomniałem napisać, że w Argentynie też się klaszcze po wylądowaniu samolotu
:-)Właśnie przeczytałem, że dzisiaj Norwegian sprzedał swoją argentyńską spółkę konkurencji - przewoźnikowi JetSmart Airlines. Ponieważ umowa weszła w życie dzisiaj, wygląda na to, że załapałem się na jeden z ostatnich lotów pod rządami europejskiego właściciela.W Mendozie na miejsce swojego pobytu wybrałem mały hotel w centrum – w okolicy Plaza San Martin. Z reguły korzystam z hoteli Accora ale ilość wad, którą miał ten w Mendozie spowodowała, że tym razem zrezygnowałem. Kiepska lokalizacja i fatalne opinie (jeśli chociaż połowa jest prawdą to powinien być dawno wyrzucony z sieci) w połączeniu z chorą ceną pozwoliły na szybką decyzję. Póki co nie żałuję
:-)
Pierwsze wrażenia z Mendozy (jeszcze z podróży z lotniska) miałem średnie. Brzydka okolica oraz dziurawe ulice i chodniki – to było pierwsze wrażenie. Wiadomo, że to nie Buenos Aires ale naiwnie wydawało mi się, że status milionowej aglomeracji zobowiązuje. Na szczęście pierwsze wrażenie pozostało tylko pierwszym wrażeniem i z każdą kolejną godziną Mendoza podoba mi się coraz bardziej.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że w samej Mendozie za wiele do zwiedzania nie ma. Pierwotne miasto zostało praktycznie zrównane z ziemią przez trzęsienie ziemi pod koniec XIX wieku i praktycznie wszystko co można zobaczyć to nowa zabudowa. Ale Mendoza i jej okolice mają inny walor, którego nie ma żaden region w Argentynie: to królestwo wina, w którym powstaje 4 na 5 butelek wina z tego kraju.
Wino zostawiłem sobie na kolejny dzień. Wczorajsze popołudnie postanowiłem poświęcić na eksplorację centrum miasta – tym bardziej, że w zasadzie wszędzie mam blisko.
Na pierwszy rzut poszedł Plaza San Martin poświęcony bohaterowi narodowemu Argentyny (i nie tylko), o którym pisałem przy okazji pobytu w Buenos Aires. Został mu dedykowany jeden z miejskich placów, na którym umieszczono spory pomnik generała w dynamicznej scenie na koniu:
W centrum Mendozy nie ma zbyt wielu ładnych ani starych budynków. Z tego powodu warto odnotować obecną siedzibę Ministerstwa Kultury tego okręgu położoną przy jednym z rogów Plaza San Martin:
W bliskim sąsiedztwie można zobaczyć również Plaza Espana. Podobnej wielkości ale zdecydowanie ładniejszy. Miejsce pomnika zajmują liczne mozaiki (wykorzystano je nawet do budowy ławeczek), z których główna prezentuje historię miasta:
Głównym miejskim placem i centrum życia (szczególnie wieczorami) jest Plaza Independenzia, której znakiem rozpoznawczym jest kilka fontann (aktualnie częściowo w trakcie przebudowy):
Warto również wspomnieć o Bazylice św. Franciszka – najstarszym zachowanym kościele w mieście:
Na koniec jeszcze kilka zdjęć wykonanych wieczorową porą:
W trakcie spaceru zaopatrzyłem się we wspomnianą wcześniej kartę „Red Bus”, bez której nie da się korzystać z komunikacji miejskiej w Mendozie:
Jej koszt to 30 ARS, przy czym aby naprawdę móc z niej skorzystać, trzeba ją jeszcze doładować (na dowolną kwotę). Ja zacząłem od 50 ARS czyli kwoty niezbędnej na przejechanie tam i z powrotem do Maipu – przedmieść Mendozy, w których zlokalizowane są jedne z bardziej popularnych argentyńskich winnic.
Pierwotnie zwiedzanie winnic planowałem zaliczyć w ramach jakiejś zorganizowanej wycieczki, których na miejscu oferowanych jest mnóstwo. Ich koszt zaczyna się od około 1000 ARS. Górnego ograniczenia ceny w zasadzie nie ma. Problem w tym, że żaden z sprzedawców, z którymi rozmawiałem nie był mi w stanie zagwarantować, że wycieczka będzie posiadała anglojęzycznego przewodnika (uzależniali to od ilości uczestników, której jeszcze nie znali). Postąpiłem zatem trochę perfidnie: pozbierałem ulotki i wiedząc jakie winnice są w planie poszczególnych wycieczek zaplanowałem swoją własną rundkę bez oglądania się na zorganizowane wycieczki. Czy ten szczwany plan ma szanse powodzenia okaże się dzisiaj
:-)Mój sklecony naprędce plan udało się całkiem nieźle zrealizować. Pewnie, gdybym wcześniej lepiej opracował logistykę byłoby jeszcze lepiej:-)
Wyprawę po winnicach Mendozy rozpocząłem od stacji kolejki. Jest to niby-pociąg, niby-tramwaj. Nazywają to Metrotranvia. Działa tutaj wspomniana wcześniej karta Red Bus. Kolejko-tramwaj jeździ bardzo często więc nie warto wcześniej sprawdzać rozkładu. Zresztą na samej stacji go i tak nie ma szans znaleźć
:-)
Sama stacja wygląda trochę kolonialnie i przypomina mi jakieś nieliczne stacje kolejowe w Peru:
Sam pociąg/tramwaj to niewielki klimatyzowany skład w kolorze czerwonym, który sprawnie porusza się do przodu pomimo masy skrzyżowań, przed którymi musi czekać na światłach razem z samochodami
:-)
Stacja Mendoza to nie tylko przystanek kolejowy. To także cmentarzysko starych pociągów, które kiedyś kursowały w okolicy. Rdzewieją i dosłownie rozlatują się ze starości. Dla miłośników kolei to niemalże taka sama profanacja jak picie piwa do argentyńskiego steka:
Kolejką Metrotranvia dojechałem na końcową stację – Gutiérrez w Maipu. Uczciwie uprzedzam, że nie jest to miejsce o zbyt turystycznym charakterze. Na przyjezdnych nie czeka tutaj tabun taksówkarzy z propozycjami wycieczek, wokół nie ma wianuszka knajpek i nic nie jest podane na tacy. Ulice Maipu w okolicy końcowej stacji kolejki wyglądają tak, że miejscami człowiek chciałby z powrotem wsiąść do pociągu i wrócić do Mendozy:
Ponieważ przyjechałem na miejsce trochę za wcześnie (winnice otwierały się ok. 10:30-11:00), zrobiłem sobie mały spacerek do centrum Maipu (ok. 2 km od przystanku stacji kolejki). Jego centrum (Plaza 12 de Febrero) wygląda bardzo cywilizowanie, jest otoczona wianuszkiem sklepów i generalnie dużo się tam dzieje. Fontanna na środku placu robi naprawdę dobre wrażenie – szczególnie na tle uliczek w okolicy stacji kolejowej
:-)
Idąc ze stacji kolejki nie sposób nie zauważyć dwóch zdecydowanie odstających od otoczenia budynków związanych z winiarnią Giol (o niej odrobinkę będzie później): Casa de Giol oraz sąsiadującym Muzeum Wina w Maipu:
Ponieważ w Maipu miałem w planie odwiedziny w kilku winiarniach, a każda z nich ma swoje muzeum, odpuściłem to oficjalne miejskie (pomijając już drobny fakt, że było akurat zamknięte).
Mój plan zwiedzania obejmował wizyty w winiarniach: Lopez Mendoza, Antuqua Giol, Trapiche oraz La Rural. Dwie pierwsze znajdują się w odległości pieszego spaceru ze stacji kolejki. Dwie kolejne są nieco dalej – można jednak do nich (nie bezpośrednio ale w okolice) podjechać jednym z autobusów kursujących spod stacji kolejki.
Na taksówki/Ubera/Cabify w Maipu nie ma co liczyć. Być może w okresie zbiorów (połowa lutego-połowa kwietnia) wygląda to inaczej, ale w obecnie jeśli trafi się tutaj na taksówkarza to albo jest to ktoś zabłąkany, albo przywiózł tutaj jakiegoś klienta. Sprawdziłem, czas oczekiwania >30 minut.
Na miejscu można również bez problemu wypożyczyć rowery. Jest masa wypożyczalni oferujących taką usługę za rozsądne pieniądze. U nas tacy rowerzyści od razu uzyskaliby łatkę pijaków na drodze, stracili prawo jazdy, zaliczyli sprawę w sądzie itd. Tutaj z kolei to coś normalnego. Krążą od winnicy do winnicy i można ich spotkać na każdym kroku:
Wracając do mojego planu, na poniższej mapce zamieściłem poszczególne punkty programu dnia:
Warto przy tym wspomnieć, że to naprawdę niewielka (a w zasadzie minimalna) próbka winnic w okolicy. Poszczególne miejsca mają swoje strony internetowe, które polecam:
W przypadku planowania wycieczki warto skontaktować się wcześniej z interesującymi nas winiarniami – głównie pod kątem wycieczek w języku angielskim (z hiszpańskim nie ma problemu). Ja miałem dużo szczęścia ale po tym co usłyszałem, nie liczyłbym na to.
Po uporządkowaniu zdjęć wrzucę więcej informacji na temat odwiedzin w poszczególnych miejscach.Winiarnie i winnice muszą poczekać. Tymczasem jadę już z Mendozy do Santiago. Poniżej kilka fotek. Akurat pojawił się zasięg:-)
Winnica, winiarnia – używam tych terminów zamiennie chociaż wiadomo, że są to dwa zupełnie różne obszary produkcji wina. Akurat tak się składa, że wszystkie odwiedzone przeze mnie w Maipu winiarnie posiadają swoje własne winnice (nie jest to regułą) i dzięki temu mają pełną kontrolę nad całym procesem produkcji, co jest szczególnie istotne w przypadku win organicznych produkowanych bez wykorzystania pestycydów, nawozów itd.
W okresie „winnych żniw” czyli od połowy lutego, istnieje możliwość zwiedzania nie tylko winiarni ale również winnic. Aktualnie nie ma to wielkiego sensu. Winogrona są ledwo zawiązane lub co najwyżej zielone i nie ma tam zbyt wiele do oglądania – pomijając to, że w winnicach obecnie niewiele się dzieje. W związku z tym moją wycieczkę ograniczyłem do miejsc produkcji wina czyli winiarni.
Tak jak wspominałem wcześniej, po dotarciu do Maipu, na pierwszy „rzut” poszła winiarnia Lopez. Jest ona położona dosłownie małe kilkaset metrów od końcowej stacji kolejki z Mendozy:
Ma jeszcze jedną zaletę: codziennie o 11:30 organizowana jest w niej darmowa wycieczka po winiarni połączona z degustacją win (w języku angielskim). Punktem zbiórki jest salon sprzedaż win Lopez:
…w którym poza tym co na półkach niewątpliwą uwagę zwraca osobliwa choinka z butelek:
Tak się złożyło, że w mojej grupie byli sami Europejczycy. Oprócz mnie z Finlandii i Francji – trzeba przyznać, że ci drudzy (ale czemu się w końcu dziwić) byli bardzo dobrze wyedukowani jeśli chodzi o wina. Oprowadzający nas przewodnik był biedny za ich sprawą - dosłownie bombardowali go bardzo szczegółowymi pytaniami – ale co ciekawe znał na wszystkie odpowiedzi i nie dał się zapędzić w kozi róg.
W piwnicach, pod salonem sprzedaży można zobaczyć wino rozlane już do butelek, leżakujące i czekające na swój czas:
Samodzielnie można obejść również muzeum winiarstwa prezentujące głównie dawne urządzenia i maszyny ułatwiające zbiór winogron oraz produkcję wina:
Jeśli chodzi o wycieczkę, nasz przewodnik zaczął ją od historii winnicy po czym omówił poszczególne rodzaje wina oraz winorośli przerabianych w wytwórni. Następnie przeszliśmy do magazynów, w których w wielkich beczkach leżakuje wino (w zależności od oczekiwanej jakości - od 6-u miesięcy do 6-u lat) :
Mieliśmy okazję również obejrzeć część zakładu odpowiedzialną za początek procesu produkcji wina (przyjmowanie winogron z winnicy oraz ich wstępne przetwarzanie i fermentację):
…aż w końcu dotarliśmy do magazynu największych beczek winiarni:
Beczki są oczywiście z dębu francuskiego (Francuzi byli zachwyceni
:-) ). Ponieważ są one wykorzystywane powtórnie (nie we wszystkich winnicach jest to regułą), a żywotność beczki szacuje się na 100-120 lat, za około 15-20 lat duża część beczek winiarni Lopez będzie musiała zostać wymieniona. Problemem jest dostęp do odpowiednich ilości dębu francuskiego, stąd aktualnie do budowy nowych stosuje się coraz częściej dąb amerykański.
Na naszej trasie pojawiło się również laboratorium – z wyglądu trochę przypominające warsztat pracy jakiegoś chemika:
Chociaż trudno w to uwierzyć, główny technolog winiarni Lopez pracuje w firmie ponad 50 lat i aktualnie przekroczył 85 rok życia…póki co nie wybiera się na emeryturę
:-)
Po zakończeniu wycieczki razem z całą grupą zaliczyliśmy degustację:
Degustacja obejmowała obowiązkowego malbeca oraz białe wino półsłodkie. Oba trzeba powiedzieć były niezłe (szczególnie białe). Dodatkowym bonusem dla uczestników wycieczek jest 15% upust w sklepie z winami. Zresztą nawet bez niego wina nie są drogie. Najdłużej leżakowane wina premium (10 lat) kosztują bez upustu ok. 700 pesos (ok. 40 zł). Wina, które degustowaliśmy były w cenie 150-180 pesos za butelkę (bez upustu).
Sama winiarnia Lopez jest w Europie praktycznie nieznana. 95% swojej produkcji sprzedaje w Argentynie, pozostałe 5% wysyła do Chin, USA oraz krajów Ameryki Południowej.
Miejsce jest jak najbardziej warte polecenia. Zarówno ze względu na kwestię ekonomiczną (wycieczka i degustacja za darmo) jak również bardzo duży zasób informacji dostarczanych w jej trakcie. Całość zajęła mi ok. 1,5 godziny.
Po zakończeniu wizyty w winiarni Lopez, kolejną na mojej trasie była winiarnia Antigua Botega Giol:
Niestety tutaj za wiele nie zobaczyłem. Co prawda 30 minut później była zaplanowana wycieczka ale wyłącznie w języku hiszpańskim. Jeśli chodzi o język angielski konieczne jest wcześniejsze zaanonsowanie się oraz uzgodnienie godziny wizyty – bez tego, może być problem. Sama wycieczka po winiarni kosztuje 180 pesos a w połączeniu z degustacją 360 pesos. W związku z tym pozostało mi jedynie obejrzenie miejsca z zewnątrz i udanie się do kolejnego punktu mojej wycieczki po Maipu.
C.D.N.Kolejna na mojej trasie była położona w okolicy ul. Urquiza winiarnia Trapiche:
Miałem tutaj dużo szczęścia. Dosłownie w momencie, kiedy dotarłem na miejsce rozpoczynała się wycieczka w języku angielskim dla kilkuosobowej grupy, która miała wcześniejszą rezerwację. Szybko się do nich dołączyłem i za jedyne 430 pesos miałem okazję zwiedzić winiarnię oraz wziąć udział w obowiązkowej degustacji:
Jak łatwo się domyślić, winiarnia Trapiche obowiązkowo posiada swoje własne muzeum:
Samo wino jest tutaj leżakowane w dużej części nie w dębowych beczkach ale w kadziach ceramicznych:
Zresztą w odróżnieniu od winiarni Lopez, beczki dębowe są wykorzystywane w Trapiche tylko jeden raz. Po zakończeniu leżakowania są odsprzedawane dalej (częściowo producentom whishy) a kolejne młode wino trafia do nowych beczek.
Trapiche na początkowym etapie swojego rozwoju miało tę przewagę nad innymi, że posiadało dostęp do sieci kolejowej, którą były dostarczane prosto z winnicy winogrona. Ułatwiło to istotnie logistykę produkcji:
@tropikey - co do czytania się nie wypowiadam. Mogę tylko powiedzieć, że ja na pewno spędzę dużo czasu w ciągu najbliższych tygodni w jakimś baseniku z dużą ilością bąbelków
:-)
No i znowu siadamy do Twoich podróży zazdroszcząc przygody.
8-) greg2014 napisał:Coś jakby bardzo długi lot w pierwszej klasie do Buenos…chociaż zapewne mój przeszło 2-tygodniowy rejs kosztował taniej lub w przybliżeniu tyle, ile wynosi cena takiego lotu. Taki paradoks…To pochwal się jaki tym razem koszt
;) greg2014 napisał:Wszystkich zainteresowanych tradycyjnie zapraszam za pokład
:-)Płyniemy i czekamy na resztę.
@Pabloo - no jakoś ja z tymi rejsami tak już mam...
:-) Ale pojawiają się coraz częściej inne relacje - np. spod pióra @brzemia więc nie czuję się tak zupełnie osamotniony:-)Jeśli chodzi o koszt samego rejsu to wyniósł on ok. 870 EUR z dopłatą za 1 osobę w kabinie (bez dopłaty byłoby to ok. 690-700 EUR). Standardowa kabina wewnętrzna w taryfie premium komfort z wliczonym pakietem napojów. Od Costy z różnych tytułów dostałem 275 EUR na wydatki na statku, które na pewno się nie zmarnują
:-) Poza napiwkami (10 EUR/noc) nie sądzę, abym cokolwiek dopłacał w trakcie rejsu.
@michzak - rezerwację zakładałem i ustalałem wszystkie szczegóły na jednym z poprzednich rejsów, bezpośrednio na statku. Obsługę serwisową zapewniało polskie biuro, z którym współpracuję od lat (konsultant ze statku przekazał wszystkie dane do Polski i kwestie dot. płatności wg ustalonych stawek załatwiałem już na miejscu).
Zasieg na statku będzie. Statek ma net satelitarny ktory puszczany jest przez wifi dla padazerów. @greg2014 oczywiscie zawyża poziom, nie dosc ze na środku oceanu to jeszcze live !!!!Zniechecasz do starych, nudnych, tradycyjnych relacji po powrocie....Tapniete z telefonu
@brzemia - z tymi pionowymi fotkami chyba nie radzi sobie tapatalk. Poprawię to później z kompa a na przyszłość faktycznie nie ma sensu wrzucać ich z tapatalka. Jak już to z komputera.Bardziej mnie zastanawiają te niewidoczne fotki z pierwszego posta. Są zlinkowane do albumu na gmail jak robiłem to zawsze i nigdy nie było problemów. Dobrze, że wyszło to teraz-musze się z tym trochę podoktoryzowac:-)Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
Pisałeś juz kiedys o tym, ale warto odswiezyc info. Napisz jak wyglada procedura nadawania bagażu z domu. Przy lotach lowcost jest to bardzo cenna wiedza. Ps. Ważyleś sie przed wyjazdem? (mala uszczypliwosc w sprawie bufetu)
;)Tapniete z telefonu
@brzemia - bagaż nadaję w ramach jednego z przywilejów w ramach Costa Club więc mnie to nic nie kosztuje. Costa współpracuje z Bagexpress (szczegóły: https://www.bagexpress.eu/en/), którzy z kolei korzystają głównie z UPS. Oni świadczą te usługi komercyjnie ale obawiam się, że zapłata lowcostowi i targanie bagażu ze sobą wyjdzie taniej
:-) No chyba, że chce się nadać 32kg
:-)Co do wagi to mniej więcej panuję nad sytuacją ale rejs jest dla mnie podwójnym wyzwaniem. Po pierwsze ze względu na to, że kuchnia na statku generalnie jest dobra i człowiek sobie nie folguje. Na szczęście mam hamulec - jestem niespełna 2 miesiące po operacji i mam pewne ograniczenia co do diety więc na pewno nie będę szalał
:-) Ale przy tak długim rejsie standardem jest, że człowieka wraca więcej niż wyjeżdża
:-)
-- 17 Lis 2019 17:01 -- @cart - dobrze wiedzieć:-)Mam nadzieję, że się spotkamy wcześniej niż ostatniego dnia:-) -- 17 Lis 2019 17:01 -- @cart - dobrze wiedzieć:-)Mam nadzieję, że się spotkamy wcześniej niż ostatniego dnia:-)
@YeahBunny - poprawiłem ponownie linki, mam nadzieję, że teraz będzie OK. Generalnie hosting zdjęć na gmailu wariuję i raz je widać, raz nie widać. Innym razem widać w przeglądarce, nie widać w tapataku...Zmieniłem przeglądarkę, z której pobieram linki do fotek na gmailu. Mam nadzieję, że problem się skończy bo teraz to jeszcze jestem w stanie podmieniać linki ale przy bardziej ograniczonych możliwościach co do neta, może to być niezła zabawa.
Ja jestem ciekawy co ta Barcelona zrobilaby bez turystów. Wg mnie glupie gadanie, cale miasto zyje z turystow i teraz wiele im przeszkadzaja. Nie zrobia test. Zakaz przyjazdu przez miesiąc i zobaczymy czy będą tacy madrzy.... Tapniete z telefonu
Kapitan z każdym się przywitał przy wejściu i zamienił umowne dwa zdania ale spicza żadnego nie wygłosił. Rok temu był znacznie lepszy.To było spotkanie dla gości z apartamentów i z najwyższymi statusami w Costa Club, wyczytywanie osób z najwyższymi osiągami podrozniczymi będzie na ogólnym spotkaniu w teatrze ale nie wiem czy na nie pójdę. Zależy kiedy je zorganizują. Podobnie jak losowanie nagród.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@brzemia - to chyba z powodu tego makaronu
:-) Poczułem głód i z tego wszystkiego zapomniałem udostępnić folder. Mam nadzieję, że teraz już będzie OK. Tapatalk niestety póki co nie chce współpracować ze statkową siecią. Może się polubią później
:-)
Powiedz mi proszę jak Tobie udaje się nawiązywać kontakt z polakami i załogą i pozyskiwać takie informacje?Ja zazwyczaj przypadkowo dowiaduję się ze ktoś z Pl gdy słyszę rozmowy obok, ewentualnie przy stoliku mamy rokadow przydzielonych.Nie zebym specjalnie szukał rodaków, wole szkolić jezyk i doświadczenia obcojezyczne, ale ilosc pozyskanych informacji przez Ciebie w kilka godzin po wyplynieciu jest spora.A moze ty jesteś tajemniczym klientem? I testujesz rejsy?
;)Tapniete z telefonu
Pana Marcina poznałem przed spotkaniem z kapitanem. Stał w całej kapitańskiej świcie i witał się z każdym wchodzącym. Wieczorem on z kolei mnie zaczepił po teatrze i tak trafiliśmy do baru:-) Podobnie z panią Kamilą w wellness - poszedłem się wysaunować i akurat ona dawała mi w recepcji bransoletkę do drzwi. Przy okazji od niej dowiedziałem się o mechaniku z Polski. Zresztą każdy ma identyfikator z nazwą kraju, z którego pochodzi więc trudno nie zauważyć „Poland” jak z kimś rozmawiasz.A barmani i kelnerzy sami nawiązują kontakt jak coś zamawiasz w barze czy jesteś w restauracji. I zawsze można z nimi pogadać.O liczbę Polaków czy innej interesującej nacji z kolei najłatwiej spytać w recepcji. Akurat wyjaśniałem sprawę kredytu od Costy więc zadałem recepcjonistce jedno pytanie więcej
:-)I tak jakoś to leci:-) Koniec języka za przewodnika:-)
Pilnuję się póki co dzielnie:-) Niektóre rzeczy mam i tak na liście zakazów więc jem je tylko oczami. Ale akurat owoców morza na nie nie ma więc zachowując umiar mogłem popróbować.Co do internetu to jest wolno ale stabilnie. Lepiej niż rok temu. Zapewne technika też poszła do przodu ale moim zdaniem duże znaczenie wtedy miała obecność bardzo dużej liczby dzieci i nastolatków korzystających z pakietu społecznościowego (FB, twitery, komunikatory itp.), który nie ma limitów i jest najrozsądniejszy cenowo. W efekcie jak wszyscy zaczęli intensywnie korzystać to łącze przez dużą część czasu było skutecznie zapchane. Teraz pod tym względem jest znacznie lepiej.
No jak to, oczywiście, że będzie - występ @greg2014 w finale oceanicznego Voice'a
:DA tak na serio, brałeś kiedyś aktywny udział w tego typu atrakcjach na pokładzie? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@brzemia - tak, jutro jest planowana impreza równikowa. Ma być Neptun ze świąt, chrzest morski, okolicznościowy bufet i pewnie coś tam jeszcze. Wrzucę parę fotek i krótki komentarz.@tropikey - poza udziałem w jakichś quizach, głównie kibicuję. Zabawa często jest przy tym przednia. Akurat mam trochę samokrytyki i wiem, że śpiewać nie każdy może:-)Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@brzemia - na pewno chodzi o podatki. To jest traktowane jako usługa a na morzu pewnie np. VAT liczy się inaczej jeśli w ogóle. Co do długości to zgoda ale to chyba nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem:-) Zresztą chodziło mi głównie o żenujące argumenty i to, że w ten sposób można łatwo zrobić krzywdę stewardom, kelnerom czy barmanom.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
Przyklad z USA nie zawsze popłaca...Ale tam także potrafił przydażyć mi się short na 20-30% .Oczywiście na następnym rejsie była taka sama górka więc niby wszystko wychodziło na 0 , ale raz , że niesmak zawsze zostawał , a dwa , że system napiwków był jednym z powodów , który przyczynił sie do tego , że zrezygnowałem z tej pracy.
Aaaaa, rzeczywiście piękna wyspa. Bardzo mi się tam podobało. Przewinęła się zresztą ze dwa razy w moich relacjach.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@greg2014 zazdraszam kolejnej wyprawy [emoji106]Czytałem również podczas wyjazdu i czerpałem z informacji z Twoich poprzednich relacji...Pozdrawiam i śledzę również.Wracając niedzielnym wieczornym lotem z Gwadelupy dało się słyszeć sporo polskiej mowy.... @samaki9 jeśli wracałeś Levelem to gdzieś się pewnie minęliśmy ...
@samaki9 w Levelu wracało sporo rodaków...Wasz 747 stał gate obok naszego, jak zauważył @greg2014 Gwadelupa zyskała na popularności wśród Polaków. My tylko 1 dnia podczas tygodniowego pobytu nie spotkaliśmy naszych...
"Wyprowadzanie psow na spacer" to jeden z wielu tutejszych "zawodow" ...funkcjonuje to we wszystkich miastach i miasteczkach ...przyjemnie z pozytecznym ....
Właśnie przeczytałem, że dzisiaj Norwegian sprzedał swoją argentyńską spółkę konkurencji - przewoźnikowi JetSmart Airlines. Ponieważ umowa weszła w życie dzisiaj, wygląda na to, że załapałem się na jeden z ostatnich lotów pod rządami europejskiego właściciela.
greg2014 napisał:Niestety tutaj za wiele nie zobaczyłem. Co prawda 30 minut później była zaplanowana wycieczka ale wyłącznie w języku hiszpańskim.Po mojej wrześniowej wizycie w Concha y Toro koło Santiago, a w zasadzie po spożytych tam trunkach, zacząłem władać hiszpańskim, niczym matador
:DWysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
To są zdjęcia z jednego dnia, czy z dwóch różnych? Pytam, bo na niektórych jest piękne, bezchmurne niebo, a na innych gęsta pierzyna obłoków. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@tropikey - zasadniczo fotki są z jednego dnia. W ostatnim mailu tylko fotki małej demonstracji i odpływającego statku są z wtorku, pozostałe z poniedziałku. Pogoda w Valpo jest specyficzna. Rano jest zimno, chmury i mgła. We wtorek była nawet krótka mżawka. W ciągu dnia robi się pięknie i bezchmurnie, z temperaturą ponad 25st. A wieczór znów jest zimny. To pewnie kwestia zimnego prądu morskiego. Tak samo było i w poniedziałek i we wtorek.
No właśnie to do mnie dociera. Trochę się odzwyczaiłem. W Valpo zimne poranki nie oznaczały raczej mniej niż 10st:-) Może w Berlinie będzie cieplej to zaliczę szok termiczny na raty:-)
Z tego co widzę na Cabify i Uberze jeżdżą tutaj samochody, które już ze dwa życia mają za sobą. Poobijane, z zaklejonymi taśmami lampami a przede wszystkim bardzo małe, do których wielu osobom było ciężko się zmieścić z bagażem.
Mój Cabify przyjechał po kilku minutach. Ceny podobne jak w Buenos (ok. 190 ARS - jakieś 12 zł za blisko 10km kurs). Sprawnie dotarłem do hotelu, chwila przerwy na ogarnięcie sytuacji i podładowanie telefonu i ruszam na zwiedzanie miasta. Jest tutaj bardzo sucho i dużo cieplej niż w Buenos Aires – co najmniej 30 stopni. Gdyby nie niska wilgotność to powiedziałbym, że prawie jak na równiku :-)
PS. Zapomniałem napisać, że w Argentynie też się klaszcze po wylądowaniu samolotu :-)Właśnie przeczytałem, że dzisiaj Norwegian sprzedał swoją argentyńską spółkę konkurencji - przewoźnikowi JetSmart Airlines.
Ponieważ umowa weszła w życie dzisiaj, wygląda na to, że załapałem się na jeden z ostatnich lotów pod rządami europejskiego właściciela.W Mendozie na miejsce swojego pobytu wybrałem mały hotel w centrum – w okolicy Plaza San Martin. Z reguły korzystam z hoteli Accora ale ilość wad, którą miał ten w Mendozie spowodowała, że tym razem zrezygnowałem. Kiepska lokalizacja i fatalne opinie (jeśli chociaż połowa jest prawdą to powinien być dawno wyrzucony z sieci) w połączeniu z chorą ceną pozwoliły na szybką decyzję. Póki co nie żałuję :-)
Pierwsze wrażenia z Mendozy (jeszcze z podróży z lotniska) miałem średnie. Brzydka okolica oraz dziurawe ulice i chodniki – to było pierwsze wrażenie. Wiadomo, że to nie Buenos Aires ale naiwnie wydawało mi się, że status milionowej aglomeracji zobowiązuje. Na szczęście pierwsze wrażenie pozostało tylko pierwszym wrażeniem i z każdą kolejną godziną Mendoza podoba mi się coraz bardziej.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że w samej Mendozie za wiele do zwiedzania nie ma. Pierwotne miasto zostało praktycznie zrównane z ziemią przez trzęsienie ziemi pod koniec XIX wieku i praktycznie wszystko co można zobaczyć to nowa zabudowa. Ale Mendoza i jej okolice mają inny walor, którego nie ma żaden region w Argentynie: to królestwo wina, w którym powstaje 4 na 5 butelek wina z tego kraju.
Wino zostawiłem sobie na kolejny dzień. Wczorajsze popołudnie postanowiłem poświęcić na eksplorację centrum miasta – tym bardziej, że w zasadzie wszędzie mam blisko.
Na pierwszy rzut poszedł Plaza San Martin poświęcony bohaterowi narodowemu Argentyny (i nie tylko), o którym pisałem przy okazji pobytu w Buenos Aires. Został mu dedykowany jeden z miejskich placów, na którym umieszczono spory pomnik generała w dynamicznej scenie na koniu:
W centrum Mendozy nie ma zbyt wielu ładnych ani starych budynków. Z tego powodu warto odnotować obecną siedzibę Ministerstwa Kultury tego okręgu położoną przy jednym z rogów Plaza San Martin:
W bliskim sąsiedztwie można zobaczyć również Plaza Espana. Podobnej wielkości ale zdecydowanie ładniejszy. Miejsce pomnika zajmują liczne mozaiki (wykorzystano je nawet do budowy ławeczek), z których główna prezentuje historię miasta:
Głównym miejskim placem i centrum życia (szczególnie wieczorami) jest Plaza Independenzia, której znakiem rozpoznawczym jest kilka fontann (aktualnie częściowo w trakcie przebudowy):
Warto również wspomnieć o Bazylice św. Franciszka – najstarszym zachowanym kościele w mieście:
Na koniec jeszcze kilka zdjęć wykonanych wieczorową porą:
W trakcie spaceru zaopatrzyłem się we wspomnianą wcześniej kartę „Red Bus”, bez której nie da się korzystać z komunikacji miejskiej w Mendozie:
Jej koszt to 30 ARS, przy czym aby naprawdę móc z niej skorzystać, trzeba ją jeszcze doładować (na dowolną kwotę). Ja zacząłem od 50 ARS czyli kwoty niezbędnej na przejechanie tam i z powrotem do Maipu – przedmieść Mendozy, w których zlokalizowane są jedne z bardziej popularnych argentyńskich winnic.
Pierwotnie zwiedzanie winnic planowałem zaliczyć w ramach jakiejś zorganizowanej wycieczki, których na miejscu oferowanych jest mnóstwo. Ich koszt zaczyna się od około 1000 ARS. Górnego ograniczenia ceny w zasadzie nie ma. Problem w tym, że żaden z sprzedawców, z którymi rozmawiałem nie był mi w stanie zagwarantować, że wycieczka będzie posiadała anglojęzycznego przewodnika (uzależniali to od ilości uczestników, której jeszcze nie znali). Postąpiłem zatem trochę perfidnie: pozbierałem ulotki i wiedząc jakie winnice są w planie poszczególnych wycieczek zaplanowałem swoją własną rundkę bez oglądania się na zorganizowane wycieczki. Czy ten szczwany plan ma szanse powodzenia okaże się dzisiaj :-)Mój sklecony naprędce plan udało się całkiem nieźle zrealizować. Pewnie, gdybym wcześniej lepiej opracował logistykę byłoby jeszcze lepiej:-)
Wyprawę po winnicach Mendozy rozpocząłem od stacji kolejki. Jest to niby-pociąg, niby-tramwaj. Nazywają to Metrotranvia. Działa tutaj wspomniana wcześniej karta Red Bus. Kolejko-tramwaj jeździ bardzo często więc nie warto wcześniej sprawdzać rozkładu. Zresztą na samej stacji go i tak nie ma szans znaleźć :-)
Sama stacja wygląda trochę kolonialnie i przypomina mi jakieś nieliczne stacje kolejowe w Peru:
Sam pociąg/tramwaj to niewielki klimatyzowany skład w kolorze czerwonym, który sprawnie porusza się do przodu pomimo masy skrzyżowań, przed którymi musi czekać na światłach razem z samochodami :-)
Stacja Mendoza to nie tylko przystanek kolejowy. To także cmentarzysko starych pociągów, które kiedyś kursowały w okolicy. Rdzewieją i dosłownie rozlatują się ze starości. Dla miłośników kolei to niemalże taka sama profanacja jak picie piwa do argentyńskiego steka:
Kolejką Metrotranvia dojechałem na końcową stację – Gutiérrez w Maipu. Uczciwie uprzedzam, że nie jest to miejsce o zbyt turystycznym charakterze. Na przyjezdnych nie czeka tutaj tabun taksówkarzy z propozycjami wycieczek, wokół nie ma wianuszka knajpek i nic nie jest podane na tacy. Ulice Maipu w okolicy końcowej stacji kolejki wyglądają tak, że miejscami człowiek chciałby z powrotem wsiąść do pociągu i wrócić do Mendozy:
Ponieważ przyjechałem na miejsce trochę za wcześnie (winnice otwierały się ok. 10:30-11:00), zrobiłem sobie mały spacerek do centrum Maipu (ok. 2 km od przystanku stacji kolejki). Jego centrum (Plaza 12 de Febrero) wygląda bardzo cywilizowanie, jest otoczona wianuszkiem sklepów i generalnie dużo się tam dzieje. Fontanna na środku placu robi naprawdę dobre wrażenie – szczególnie na tle uliczek w okolicy stacji kolejowej :-)
Idąc ze stacji kolejki nie sposób nie zauważyć dwóch zdecydowanie odstających od otoczenia budynków związanych z winiarnią Giol (o niej odrobinkę będzie później): Casa de Giol oraz sąsiadującym Muzeum Wina w Maipu:
Ponieważ w Maipu miałem w planie odwiedziny w kilku winiarniach, a każda z nich ma swoje muzeum, odpuściłem to oficjalne miejskie (pomijając już drobny fakt, że było akurat zamknięte).
Mój plan zwiedzania obejmował wizyty w winiarniach: Lopez Mendoza, Antuqua Giol, Trapiche oraz La Rural. Dwie pierwsze znajdują się w odległości pieszego spaceru ze stacji kolejki. Dwie kolejne są nieco dalej – można jednak do nich (nie bezpośrednio ale w okolice) podjechać jednym z autobusów kursujących spod stacji kolejki.
Na taksówki/Ubera/Cabify w Maipu nie ma co liczyć. Być może w okresie zbiorów (połowa lutego-połowa kwietnia) wygląda to inaczej, ale w obecnie jeśli trafi się tutaj na taksówkarza to albo jest to ktoś zabłąkany, albo przywiózł tutaj jakiegoś klienta. Sprawdziłem, czas oczekiwania >30 minut.
Na miejscu można również bez problemu wypożyczyć rowery. Jest masa wypożyczalni oferujących taką usługę za rozsądne pieniądze. U nas tacy rowerzyści od razu uzyskaliby łatkę pijaków na drodze, stracili prawo jazdy, zaliczyli sprawę w sądzie itd. Tutaj z kolei to coś normalnego. Krążą od winnicy do winnicy i można ich spotkać na każdym kroku:
Wracając do mojego planu, na poniższej mapce zamieściłem poszczególne punkty programu dnia:
Warto przy tym wspomnieć, że to naprawdę niewielka (a w zasadzie minimalna) próbka winnic w okolicy.
Poszczególne miejsca mają swoje strony internetowe, które polecam:
https://bodegaslopez.com.ar/actividades/#visitas
http://www.bodegalarural.com.ar/
https://www.trapiche.com.ar/
W przypadku planowania wycieczki warto skontaktować się wcześniej z interesującymi nas winiarniami – głównie pod kątem wycieczek w języku angielskim (z hiszpańskim nie ma problemu). Ja miałem dużo szczęścia ale po tym co usłyszałem, nie liczyłbym na to.
Po uporządkowaniu zdjęć wrzucę więcej informacji na temat odwiedzin w poszczególnych miejscach.Winiarnie i winnice muszą poczekać. Tymczasem jadę już z Mendozy do Santiago. Poniżej kilka fotek. Akurat pojawił się zasięg:-)
W okresie „winnych żniw” czyli od połowy lutego, istnieje możliwość zwiedzania nie tylko winiarni ale również winnic. Aktualnie nie ma to wielkiego sensu. Winogrona są ledwo zawiązane lub co najwyżej zielone i nie ma tam zbyt wiele do oglądania – pomijając to, że w winnicach obecnie niewiele się dzieje. W związku z tym moją wycieczkę ograniczyłem do miejsc produkcji wina czyli winiarni.
Tak jak wspominałem wcześniej, po dotarciu do Maipu, na pierwszy „rzut” poszła winiarnia Lopez. Jest ona położona dosłownie małe kilkaset metrów od końcowej stacji kolejki z Mendozy:
Ma jeszcze jedną zaletę: codziennie o 11:30 organizowana jest w niej darmowa wycieczka po winiarni połączona z degustacją win (w języku angielskim). Punktem zbiórki jest salon sprzedaż win Lopez:
…w którym poza tym co na półkach niewątpliwą uwagę zwraca osobliwa choinka z butelek:
Tak się złożyło, że w mojej grupie byli sami Europejczycy. Oprócz mnie z Finlandii i Francji – trzeba przyznać, że ci drudzy (ale czemu się w końcu dziwić) byli bardzo dobrze wyedukowani jeśli chodzi o wina. Oprowadzający nas przewodnik był biedny za ich sprawą - dosłownie bombardowali go bardzo szczegółowymi pytaniami – ale co ciekawe znał na wszystkie odpowiedzi i nie dał się zapędzić w kozi róg.
W piwnicach, pod salonem sprzedaży można zobaczyć wino rozlane już do butelek, leżakujące i czekające na swój czas:
Samodzielnie można obejść również muzeum winiarstwa prezentujące głównie dawne urządzenia i maszyny ułatwiające zbiór winogron oraz produkcję wina:
Jeśli chodzi o wycieczkę, nasz przewodnik zaczął ją od historii winnicy po czym omówił poszczególne rodzaje wina oraz winorośli przerabianych w wytwórni. Następnie przeszliśmy do magazynów, w których w wielkich beczkach leżakuje wino (w zależności od oczekiwanej jakości - od 6-u miesięcy do 6-u lat) :
Mieliśmy okazję również obejrzeć część zakładu odpowiedzialną za początek procesu produkcji wina (przyjmowanie winogron z winnicy oraz ich wstępne przetwarzanie i fermentację):
…aż w końcu dotarliśmy do magazynu największych beczek winiarni:
Beczki są oczywiście z dębu francuskiego (Francuzi byli zachwyceni :-) ). Ponieważ są one wykorzystywane powtórnie (nie we wszystkich winnicach jest to regułą), a żywotność beczki szacuje się na 100-120 lat, za około 15-20 lat duża część beczek winiarni Lopez będzie musiała zostać wymieniona. Problemem jest dostęp do odpowiednich ilości dębu francuskiego, stąd aktualnie do budowy nowych stosuje się coraz częściej dąb amerykański.
Na naszej trasie pojawiło się również laboratorium – z wyglądu trochę przypominające warsztat pracy jakiegoś chemika:
Chociaż trudno w to uwierzyć, główny technolog winiarni Lopez pracuje w firmie ponad 50 lat i aktualnie przekroczył 85 rok życia…póki co nie wybiera się na emeryturę :-)
Po zakończeniu wycieczki razem z całą grupą zaliczyliśmy degustację:
Degustacja obejmowała obowiązkowego malbeca oraz białe wino półsłodkie. Oba trzeba powiedzieć były niezłe (szczególnie białe). Dodatkowym bonusem dla uczestników wycieczek jest 15% upust w sklepie z winami. Zresztą nawet bez niego wina nie są drogie. Najdłużej leżakowane wina premium (10 lat) kosztują bez upustu ok. 700 pesos (ok. 40 zł). Wina, które degustowaliśmy były w cenie 150-180 pesos za butelkę (bez upustu).
Sama winiarnia Lopez jest w Europie praktycznie nieznana. 95% swojej produkcji sprzedaje w Argentynie, pozostałe 5% wysyła do Chin, USA oraz krajów Ameryki Południowej.
Miejsce jest jak najbardziej warte polecenia. Zarówno ze względu na kwestię ekonomiczną (wycieczka i degustacja za darmo) jak również bardzo duży zasób informacji dostarczanych w jej trakcie. Całość zajęła mi ok. 1,5 godziny.
Po zakończeniu wizyty w winiarni Lopez, kolejną na mojej trasie była winiarnia Antigua Botega Giol:
Niestety tutaj za wiele nie zobaczyłem. Co prawda 30 minut później była zaplanowana wycieczka ale wyłącznie w języku hiszpańskim. Jeśli chodzi o język angielski konieczne jest wcześniejsze zaanonsowanie się oraz uzgodnienie godziny wizyty – bez tego, może być problem. Sama wycieczka po winiarni kosztuje 180 pesos a w połączeniu z degustacją 360 pesos. W związku z tym pozostało mi jedynie obejrzenie miejsca z zewnątrz i udanie się do kolejnego punktu mojej wycieczki po Maipu.
C.D.N.Kolejna na mojej trasie była położona w okolicy ul. Urquiza winiarnia Trapiche:
Miałem tutaj dużo szczęścia. Dosłownie w momencie, kiedy dotarłem na miejsce rozpoczynała się wycieczka w języku angielskim dla kilkuosobowej grupy, która miała wcześniejszą rezerwację. Szybko się do nich dołączyłem i za jedyne 430 pesos miałem okazję zwiedzić winiarnię oraz wziąć udział w obowiązkowej degustacji:
Jak łatwo się domyślić, winiarnia Trapiche obowiązkowo posiada swoje własne muzeum:
Samo wino jest tutaj leżakowane w dużej części nie w dębowych beczkach ale w kadziach ceramicznych:
Zresztą w odróżnieniu od winiarni Lopez, beczki dębowe są wykorzystywane w Trapiche tylko jeden raz. Po zakończeniu leżakowania są odsprzedawane dalej (częściowo producentom whishy) a kolejne młode wino trafia do nowych beczek.
Trapiche na początkowym etapie swojego rozwoju miało tę przewagę nad innymi, że posiadało dostęp do sieci kolejowej, którą były dostarczane prosto z winnicy winogrona. Ułatwiło to istotnie logistykę produkcji: