Zaczęło się też tradycyjne zamieszanie z rozliczaniem rachunków. Pomimo, że wszyscy wiedzą, że service chargé pobierany każdego dnia (10 EUR/os.) jest obowiązkowy, wiele osób próbuje uniknąć tego wydatku. Metody są czasami żenujące: najczęściej nagle serwis stał się beznadziejny. Zaczyna się seryjne składanie skarg na kelnerów i stewardów bez refleksji, że można komuś zrobić krzywdę (np. „kelner mi podał kieliszek wina od niechcenia, wpadłam w depresje i więcej już nie pójdę do restauracji” – to nie żart). Do tego tradycyjne narzekanie, że czegoś nie było (np. icetea w bufecie, owoców lub dań takich jak ktoś oczekiwał) itd. Co bardziej cwani pasażerowie nie zarejestrowali od początku rejsu kart kredytowych licząc, że uda im się nie zapłacić…. Pijąc herbatkę w atrium miałem okazję przypadkiem usłyszeć paru utyskiwań – jak dla mnie poniżej wszelkiej krytyki. Nie ukrywam, że opłata serwisowa mi również się nie podoba i uważam, że powinna być wliczona w cenę ale akceptując warunki operatora (nie tylko Costy bo większość linii praktykuje coś podobnego), jest dla mnie oczywiste, że powinienem zapłacić. Efekt jest taki, że masa pasażerów funduje sobie na koniec rejsu podwyższone ciśnienie. A ile byłoby prościej, gdyby to wszystko było wliczone od razu w cenę – tak jak obecnie np. w Niemczech ?
Jutro rano przybijamy do Buenos Aires. Dwa dni pokręcę się na miejscu i lecę do Mendozy. Wygląda na to, że w Chile jest trochę spokojniej więc będę realizował pierwotny plan.@brzemia - na pewno chodzi o podatki. To jest traktowane jako usługa a na morzu pewnie np. VAT liczy się inaczej jeśli w ogóle.
Co do długości to zgoda ale to chyba nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem:-) Zresztą chodziło mi głównie o żenujące argumenty i to, że w ten sposób można łatwo zrobić krzywdę stewardom, kelnerom czy barmanom.
PS. Costa twierdzi, że teraz to już nie są napiwki tylko opłata serwisowa-taka sama jaką pobierają niektóre hotele (np. większość przy Stripie w Vegas).@samaki9 - wielkie dzieki:-) staram się jak mogę:-)
A gdzie teraz bawisz jeśli można spytać?
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaAaaaa, rzeczywiście piękna wyspa. Bardzo mi się tam podobało. Przewinęła się zresztą ze dwa razy w moich relacjach.
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaTo widzę, że Gwadelupa stała się popularna. Ale w sumie zasłużenie:-)
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaKoniec tego dobrego. Na koniec rejsu zorganizowano tradycyjne pożegnalne bingo:
…a wieczorem wieczór włoski w restauracji – na tę okoliczność kelnerzy założyli tematyczne fartuszki:
Uruchomiono również supermarket z wyprzedażami wygradzając na jego potrzeby część jednego z pokładów. Były nawet koszyki
:-)
Skoro wieczór włoski to było również show z włoskimi motywami, przebojami a nawet włoskim tenorem:
Wieczorem cały korytarz na moim pokładzie był zastawiony walizkami:
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że dotarliśmy do Buenos Aires:
Port jak to port. Dźwigi, kontenery i tradycyjny portowy chaos. W głębi widać tutejszy Manhattan:
Czekam na swoją kolejkę do zejścia. Korzystając z chwili czasu znalazłem w sieci kody promocyjne na Cabify (to taki argentyński Uber, ten ostatni jest w Argentynie nielegalny). Zobaczę, czy zadziałają
:-)W Buenos statki wycieczkowe cumują w porcie przemysłowym, skąd portowe autobusy zawożą pasażerów do blaszaka zwanego dumnie terminalem pasażerskim. Jeszcze szybkie pożegnanie ze statkiem:
…i 15 minut później stałem na ulicy w dzikim tłumie różnej maści naganiaczy i taksówkarzy. Zamówienie Cabify nie było sprawą prostą bo nie tylko ja wpadłem na ten pomysł. Nie doczekawszy się przez kilka minut na informację o kierowcy, postanowiłem przemieścić się kilkaset metrów w stronę dworca i ponowić próbę. Tym razem zadziałało błyskawicznie. Przyjechał Gabriel, który łamanym angielskim powiedział mi, że do portu trzeba dużo kluczyć a koło dworca jest masa klientów więc mało który kierowca dojeżdża do portu – zwykle bierze kogoś z okolic dworca. Z kodów promocyjnych znalezionych rano w sieci jeden zadziałał więc do hotelu dotarłem za grosze.
A ponieważ w Buenos Aires korki są nieprawdopodobne, krótki odcinek jechaliśmy prawie pół godziny. Jak się okazało, akurat w mieście odbywały się dwie konkurencyjne demonstracje i do standardowego korka dołożył się jeszcze efekt zamknięcia iluś ulic. Przy okazji porozmawiałem z kierowcą o mieście, cenach, Uberze oraz obowiązkowej polityce
:-) Był bardzo zdziwiony, że coś wiem na temat niechlubnej sławy ich byłej pani prezydent
:-)
Na dwa dni pobytu w mieście zatrzymałem się w ibisie zlokalizowanym tuż obok obelisku. Lokalizacja okazała się naprawdę świetna. Idealny punkt wypadowy do zwiedzania miasta. To pierwszy rzut oka na obelisk upamiętniający założenie miasta przez kolonizatorów:
Za pierwsze dwa cele postawiłem sobie zdobycie lokalnej waluty oraz karty na komunikację miejską. To pierwsze to w sumie dość ciekawe i momentami zabawne doświadczenie ze względu na niewielkie zaufanie do lokalnej waluty wśród miejscowych, dwa zaliczone w krótkim okresie bankructwa kraju (a trzecie prawdopodobnie na horyzoncie), doświadczenia inflacji i oryginalne realia funkcjonowania rynku walutowego w Argentynie.
Walutę można wypłacić oczywiście z bankomatu ale to jedno z droższych rozwiązań ze względu na bardzo wysokie prowizje rzędu nawet 10%. Kantorów (oficjalnych) z kolei jest trochę ale stosują dziwne zasady. W pierwszym powiedziano mi, że minimalna kwota transakcji to 100 USD, w drugim zaś okazało się, że bez oryginalnego paszportu nic nie załatwię. Na szczęście życie nie znosi próżni – ewidentną lukę wypełnili przedsiębiorczy Argentyńczycy oferujący półoficjalną wymianę walut (tzw. niebieski rynek). Wystarczy wybrać się na jeden z popularnych deptaków (np. Florida Av), gdzie dosłownie co 20 metrów stoją różne typki wypowiadający co jakiś czas jak zaklęcie słowo „cambio”:
Pierwszy typek po zapytaniu o kurs wziął mnie ze sobą i zaprowadził do jakiegoś sklepiku ale kurs, który podał był kiepski i podziękowałem. Drugi wybór padł na kobietę, z którą z kolei wylądowałem u jubilera. Tu już było lepiej – kurs mi odpowiadał, zresztą wymieniałem niewielką kwotę, głównie po to, żeby mieć drobne tam, gdzie nie da się zapłacić kartą (np. za kartę do komunikacji miejskiej).
Kartą SUBE bez której nie da się korzystać z komunikacji publicznej w mieście kupiłem z kolei na pierwszej lepszej stacji metra. Kosztowała 90 ARS ale trzeba ją jeszcze było doładować dowolną kwotą, która potem jest odejmowana z salda karty przy każdym przejeździe. Przejazd metrem kosztuje 18 ARS czyli z naszej perspektywy grosze.
Jeszcze szybki rzut oka na obelisk z zieloną wizytówką Buenos Aires:
…i uzbrojony w gotówkę i kartę ruszam na zwiedzanie miasta:
PS. W ramach ciekawostek – aby zapłacić gdzieś za zakupy kartą, trzeba się wylegitymować oryginalnym dokumentem tożsamości.Buenos jest naprawdę bardzo ładne. Pierwszego dnia poszwendałem się trochę po centrum a jako, że jestem tutaj pierwszy raz zacząłem od tego, co najczęściej wymieniane jest w przewodnikach.
Zacząłem od głównego placu miasta – Plaza de Mayo:
Plac ma słuszne rozmiary i jest głównym miejscem, w którym odbywają się różnego rodzaju protesty i demonstracje – a jest ich tyle i odbywają się tak często, że praktycznie są wpisane w DNA miasta. Podczas mojej wizyty, obie wczorajsze demonstracje były już zakończone. Jedyne co po nich pozostało to masa porozrzucanych ulotek oraz bariery przed wejściem do katedry, które biorąc pod uwagę częstotliwość protestów, pewnie nie są w ogóle usuwane.
Przy Plaza de Mayo znajduje się kilka wartych zobaczenia budynków. Jako pierwszą należy wymienić katedrę:
W jednej z bocznych kaplic znajduje się monumentalne mauzoleum generała Jose Francisco de San Martin, który przyniósł niepodległość 3-em południowoamerykańskim narodom (Argentynie, Chile i Peru). Przed mauzoleum można zobaczyć wartę honorową:
Akurat tak się złożyło, że w czasie mojej wizyty w katedrze miała miejsce zmiana warty. Odbywa się to trochę teatralnie jak wszystkie tego typu uroczystości – chociaż do paradnego kroku z Moskwy dużo brakuje:-):
Drugim ważnym obiektem przy Plaza de Mayo jest Casa Rosada czyli czerwony pałac albo biorąc pod uwagę pełnioną funkcję Pałac Prezydencki:
Po jego przeciwnej stronie można z kolei zobaczyć ratusz miejski:
Moja całodniowa wędrówka zaprowadziła mnie znacznie dalej ale muszę uporządkować zdjęcia, żeby wrzucić coś więcej.
Tymczasem wspomnę jeszcze o bardzo nietypowej księgarni El Ateneo, która działa w starym teatrze i zajmuje kilka poziomów – w tym dawne balkony z lożami dla gości:
Niektóre loże pełnią dzisiaj funkcje czytelni:
Z kolei dawną scenę zaadaptowano na kawiarnię. Bardzo ciekawy pomysł i jeszcze lepsza realizacja:-)
Będąc w Argentynie a w Buenos Aires w szczególności, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym fenomenie – Diego Maradonie. Pomimo jego wyjątkowo pokręconej historii (szczególnie po zakończeniu kariery piłkarskiej), ma on w tym kraju status niemalże boga. Każdy szanujący się lokal, sklep czy galeria ma jakieś pamiątki z nim związane. W niektórych miejscach tworzą one swojego rodzaju „ołtarzyki” lub galerie ze zdjęciami albo pamiątkami związanymi z „Boskim Diego”:
Dzisiaj mam w planie ciąg dalszy zwiedzania. Pogoda jest całkiem przyjemna (chłodne poranki i wieczory ale w ciągu dnia ok. 28 stopni). Więcej informacji na temat tego co dzisiaj (a również w jakiejś części tego, co widziałem wczoraj) wrzucę po południu.Dla odmiany, w kolejną wycieczkę po Buenos Aires wybrałem się miejskim autobusem. Jest to o tyle ciekawe doświadczenie, że na przystankach nie ma żadnych rozkładów a rzadko kiedy jest opis trasy (ja sprawdzałem je wcześniej w google maps). Po wejściu do autobusu należy kierowcy podać dokąd się chce jechać, przyłożyć kartę SUBE do czytnika a on „ściąga” z niej odpowiednią kwotę. Z reguły jest to parę pesos więcej niż kosztuje przejazd metrem. Poza tym trzeba pamiętać, że autobus zatrzymuje się na przystankach tylko jeśli ktoś da odpowiedni sygnał – zamacha kierowcy na ulicy albo naciśnie przycisk w autobusie.
Demonstracje w Buenos to chleb powszechni i stały element krajobrazu. Jadąc autobusem mijałem jedną z nich – tym razem dotyczącej służby zdrowia. Dużo bębnów i trąbek a poza tym niemalże piknikowo. Policji niewiele, kierowcy objeżdżają protestujących i jakoś wszystko funkcjonuje:
Pierwszym moim celem dzisiejszego dnia była uliczka i okolica uliczki Caminito położonej w dzielnicy La Boce. Jest to jedno z obrazkowych miejsc z Buenos Aires znane z tzw. kolorowych domków:
Co do genezy kolorowych domków teorii jest wiele. Mi najbardziej podoba się ta, która mówi, że malowano je farbą kradzioną z portu a ponieważ zwykle nie wystarczało jej na pomalowanie wszystkiego co się chciało, malowało się jakiś kawałek i czekało na następną „dostawę” farby. Jeśli kolor był inny to trudno
:-) Średnio wierzę w tę bajkę ale brzmi jak dobre story, które trzeba dorobić do każdej turystycznej atrakcji. Same domki wyglądają tak:
Blacha falista miejscami sprawia wrażenie skorodowanej na wylot i trzymanej w kupie chyba tylko dzięki tej farbie – ale atrakcja niewątpliwie jest
:-)
Poza tym, cała okolica to jeden wielki targ dla turystów połączony z niekończącym się ciągiem knajpek. Głównym „naganiaczem” jest oczywiście Maradona. Tu i ówdzie towarzyszy mu Papież Franciszek. Obaj w dość kiczowatej formie:
Gdy nacieszyłem się już pełną paletą kolorów, wsiadłem do kolejnego autobusu i pojechałem tym razem do Recolety. Nie miałem jakoś ochoty na dalsze zwiedzanie dzielnicy La Boca – raczej nie cieszy się dobrą sławą. Zresztą Caminito było tak obstawione policją, że dawało to sporo do myślenia – nigdzie w Buenos nie widziałem tylu policjantów na tak niewielkiej przestrzeni.
Recoleta to między innymi jeden z najbardziej znanych cmentarzy w całej Ameryce Południowej. Prowadzi do niego monumentalna brama:
…przy czym nie spotkamy tutaj grobowców, jakie znamy z Europy. To prawdziwe miasteczko olbrzymich pomników, sarkofagów, kapliczek, z których wiele skrywa wewnątrz wiele poziomów:
Zaglądając do środka niektórych z nich można zobaczyć wewnętrzne kapliczki oraz liczne złożone w nich trumny lub/i urny.
Chociaż na cmentarzu Recoleta pochowanych jest mnóstwo zasłużonych dla Argentyny osób, jest ona najbardziej znana za sprawą grobowca Ewy Peron, w powszechnym odbiorze do dziś funkcjonującej jako Evita. Sam grobowiec należący do jej rodziny nie wyróżnia się specjalnie i raczej należy do tych mniej okazałych:
Sama Evita z kolei to postać w Argentynie kultowa, niemalże świecka święta. Na miano to zapracowała sobie za sprawą swojej popularności (była aktorką) a także późniejszej aktywności politycznej oraz społecznej u boku męża – Juana Perona, prezydenta Argentyny. Co prawda historycy zdjęli trochę pozłoty z tej postaci wskazując, że była osobą wielowymiarową i na pewno nie dającą się wpisać w prosty schemat – ale w Argentynie nadal przysługuje jej specjalny status. Warto wspomnieć, że po śmierci (zmarła w wieku zaledwie nieco ponad 30 lat) jej ciało nie zaznało spokoju i tułało się po wielu miejscach zanim trafiło do obecnego grobowca. W sumie smutna historia…
Prezydent Peron zobowiązał się postawić Evicie pomnik większy niż statua Wolności w Nowym Jorku. Miejsce było wyznaczone, projekt zatwierdzony ale prezydenta zmiótł ze stanowiska zamach stanu. Wiele lat później po powrocie na stanowisko nie mógł już wypełnić zobowiązania bo rządził bardzo krótko. Pomnik Evity zlokalizowany niedaleko cmentarza jest w związku z tym dużo skromniejszy niż pierwotnie planowano:
Ponieważ zarówno w Argentynie jak i pobliskim Urugwaju jest spora Polonia, na cmentarzu Recoleta można bez problemu znaleźć polskie ślady:
@tropikey - co do czytania się nie wypowiadam. Mogę tylko powiedzieć, że ja na pewno spędzę dużo czasu w ciągu najbliższych tygodni w jakimś baseniku z dużą ilością bąbelków
:-)
No i znowu siadamy do Twoich podróży zazdroszcząc przygody.
8-) greg2014 napisał:Coś jakby bardzo długi lot w pierwszej klasie do Buenos…chociaż zapewne mój przeszło 2-tygodniowy rejs kosztował taniej lub w przybliżeniu tyle, ile wynosi cena takiego lotu. Taki paradoks…To pochwal się jaki tym razem koszt
;) greg2014 napisał:Wszystkich zainteresowanych tradycyjnie zapraszam za pokład
:-)Płyniemy i czekamy na resztę.
@Pabloo - no jakoś ja z tymi rejsami tak już mam...
:-) Ale pojawiają się coraz częściej inne relacje - np. spod pióra @brzemia więc nie czuję się tak zupełnie osamotniony:-)Jeśli chodzi o koszt samego rejsu to wyniósł on ok. 870 EUR z dopłatą za 1 osobę w kabinie (bez dopłaty byłoby to ok. 690-700 EUR). Standardowa kabina wewnętrzna w taryfie premium komfort z wliczonym pakietem napojów. Od Costy z różnych tytułów dostałem 275 EUR na wydatki na statku, które na pewno się nie zmarnują
:-) Poza napiwkami (10 EUR/noc) nie sądzę, abym cokolwiek dopłacał w trakcie rejsu.
@michzak - rezerwację zakładałem i ustalałem wszystkie szczegóły na jednym z poprzednich rejsów, bezpośrednio na statku. Obsługę serwisową zapewniało polskie biuro, z którym współpracuję od lat (konsultant ze statku przekazał wszystkie dane do Polski i kwestie dot. płatności wg ustalonych stawek załatwiałem już na miejscu).
Zasieg na statku będzie. Statek ma net satelitarny ktory puszczany jest przez wifi dla padazerów. @greg2014 oczywiscie zawyża poziom, nie dosc ze na środku oceanu to jeszcze live !!!!Zniechecasz do starych, nudnych, tradycyjnych relacji po powrocie....Tapniete z telefonu
@brzemia - z tymi pionowymi fotkami chyba nie radzi sobie tapatalk. Poprawię to później z kompa a na przyszłość faktycznie nie ma sensu wrzucać ich z tapatalka. Jak już to z komputera.Bardziej mnie zastanawiają te niewidoczne fotki z pierwszego posta. Są zlinkowane do albumu na gmail jak robiłem to zawsze i nigdy nie było problemów. Dobrze, że wyszło to teraz-musze się z tym trochę podoktoryzowac:-)Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
Pisałeś juz kiedys o tym, ale warto odswiezyc info. Napisz jak wyglada procedura nadawania bagażu z domu. Przy lotach lowcost jest to bardzo cenna wiedza. Ps. Ważyleś sie przed wyjazdem? (mala uszczypliwosc w sprawie bufetu)
;)Tapniete z telefonu
@brzemia - bagaż nadaję w ramach jednego z przywilejów w ramach Costa Club więc mnie to nic nie kosztuje. Costa współpracuje z Bagexpress (szczegóły: https://www.bagexpress.eu/en/), którzy z kolei korzystają głównie z UPS. Oni świadczą te usługi komercyjnie ale obawiam się, że zapłata lowcostowi i targanie bagażu ze sobą wyjdzie taniej
:-) No chyba, że chce się nadać 32kg
:-)Co do wagi to mniej więcej panuję nad sytuacją ale rejs jest dla mnie podwójnym wyzwaniem. Po pierwsze ze względu na to, że kuchnia na statku generalnie jest dobra i człowiek sobie nie folguje. Na szczęście mam hamulec - jestem niespełna 2 miesiące po operacji i mam pewne ograniczenia co do diety więc na pewno nie będę szalał
:-) Ale przy tak długim rejsie standardem jest, że człowieka wraca więcej niż wyjeżdża
:-)
-- 17 Lis 2019 17:01 -- @cart - dobrze wiedzieć:-)Mam nadzieję, że się spotkamy wcześniej niż ostatniego dnia:-) -- 17 Lis 2019 17:01 -- @cart - dobrze wiedzieć:-)Mam nadzieję, że się spotkamy wcześniej niż ostatniego dnia:-)
@YeahBunny - poprawiłem ponownie linki, mam nadzieję, że teraz będzie OK. Generalnie hosting zdjęć na gmailu wariuję i raz je widać, raz nie widać. Innym razem widać w przeglądarce, nie widać w tapataku...Zmieniłem przeglądarkę, z której pobieram linki do fotek na gmailu. Mam nadzieję, że problem się skończy bo teraz to jeszcze jestem w stanie podmieniać linki ale przy bardziej ograniczonych możliwościach co do neta, może to być niezła zabawa.
Ja jestem ciekawy co ta Barcelona zrobilaby bez turystów. Wg mnie glupie gadanie, cale miasto zyje z turystow i teraz wiele im przeszkadzaja. Nie zrobia test. Zakaz przyjazdu przez miesiąc i zobaczymy czy będą tacy madrzy.... Tapniete z telefonu
Kapitan z każdym się przywitał przy wejściu i zamienił umowne dwa zdania ale spicza żadnego nie wygłosił. Rok temu był znacznie lepszy.To było spotkanie dla gości z apartamentów i z najwyższymi statusami w Costa Club, wyczytywanie osób z najwyższymi osiągami podrozniczymi będzie na ogólnym spotkaniu w teatrze ale nie wiem czy na nie pójdę. Zależy kiedy je zorganizują. Podobnie jak losowanie nagród.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@brzemia - to chyba z powodu tego makaronu
:-) Poczułem głód i z tego wszystkiego zapomniałem udostępnić folder. Mam nadzieję, że teraz już będzie OK. Tapatalk niestety póki co nie chce współpracować ze statkową siecią. Może się polubią później
:-)
Powiedz mi proszę jak Tobie udaje się nawiązywać kontakt z polakami i załogą i pozyskiwać takie informacje?Ja zazwyczaj przypadkowo dowiaduję się ze ktoś z Pl gdy słyszę rozmowy obok, ewentualnie przy stoliku mamy rokadow przydzielonych.Nie zebym specjalnie szukał rodaków, wole szkolić jezyk i doświadczenia obcojezyczne, ale ilosc pozyskanych informacji przez Ciebie w kilka godzin po wyplynieciu jest spora.A moze ty jesteś tajemniczym klientem? I testujesz rejsy?
;)Tapniete z telefonu
Pana Marcina poznałem przed spotkaniem z kapitanem. Stał w całej kapitańskiej świcie i witał się z każdym wchodzącym. Wieczorem on z kolei mnie zaczepił po teatrze i tak trafiliśmy do baru:-) Podobnie z panią Kamilą w wellness - poszedłem się wysaunować i akurat ona dawała mi w recepcji bransoletkę do drzwi. Przy okazji od niej dowiedziałem się o mechaniku z Polski. Zresztą każdy ma identyfikator z nazwą kraju, z którego pochodzi więc trudno nie zauważyć „Poland” jak z kimś rozmawiasz.A barmani i kelnerzy sami nawiązują kontakt jak coś zamawiasz w barze czy jesteś w restauracji. I zawsze można z nimi pogadać.O liczbę Polaków czy innej interesującej nacji z kolei najłatwiej spytać w recepcji. Akurat wyjaśniałem sprawę kredytu od Costy więc zadałem recepcjonistce jedno pytanie więcej
:-)I tak jakoś to leci:-) Koniec języka za przewodnika:-)
Pilnuję się póki co dzielnie:-) Niektóre rzeczy mam i tak na liście zakazów więc jem je tylko oczami. Ale akurat owoców morza na nie nie ma więc zachowując umiar mogłem popróbować.Co do internetu to jest wolno ale stabilnie. Lepiej niż rok temu. Zapewne technika też poszła do przodu ale moim zdaniem duże znaczenie wtedy miała obecność bardzo dużej liczby dzieci i nastolatków korzystających z pakietu społecznościowego (FB, twitery, komunikatory itp.), który nie ma limitów i jest najrozsądniejszy cenowo. W efekcie jak wszyscy zaczęli intensywnie korzystać to łącze przez dużą część czasu było skutecznie zapchane. Teraz pod tym względem jest znacznie lepiej.
No jak to, oczywiście, że będzie - występ @greg2014 w finale oceanicznego Voice'a
:DA tak na serio, brałeś kiedyś aktywny udział w tego typu atrakcjach na pokładzie? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@brzemia - tak, jutro jest planowana impreza równikowa. Ma być Neptun ze świąt, chrzest morski, okolicznościowy bufet i pewnie coś tam jeszcze. Wrzucę parę fotek i krótki komentarz.@tropikey - poza udziałem w jakichś quizach, głównie kibicuję. Zabawa często jest przy tym przednia. Akurat mam trochę samokrytyki i wiem, że śpiewać nie każdy może:-)Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@brzemia - na pewno chodzi o podatki. To jest traktowane jako usługa a na morzu pewnie np. VAT liczy się inaczej jeśli w ogóle. Co do długości to zgoda ale to chyba nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem:-) Zresztą chodziło mi głównie o żenujące argumenty i to, że w ten sposób można łatwo zrobić krzywdę stewardom, kelnerom czy barmanom.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
Przyklad z USA nie zawsze popłaca...Ale tam także potrafił przydażyć mi się short na 20-30% .Oczywiście na następnym rejsie była taka sama górka więc niby wszystko wychodziło na 0 , ale raz , że niesmak zawsze zostawał , a dwa , że system napiwków był jednym z powodów , który przyczynił sie do tego , że zrezygnowałem z tej pracy.
Aaaaa, rzeczywiście piękna wyspa. Bardzo mi się tam podobało. Przewinęła się zresztą ze dwa razy w moich relacjach.Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
@greg2014 zazdraszam kolejnej wyprawy [emoji106]Czytałem również podczas wyjazdu i czerpałem z informacji z Twoich poprzednich relacji...Pozdrawiam i śledzę również.Wracając niedzielnym wieczornym lotem z Gwadelupy dało się słyszeć sporo polskiej mowy.... @samaki9 jeśli wracałeś Levelem to gdzieś się pewnie minęliśmy ...
@samaki9 w Levelu wracało sporo rodaków...Wasz 747 stał gate obok naszego, jak zauważył @greg2014 Gwadelupa zyskała na popularności wśród Polaków. My tylko 1 dnia podczas tygodniowego pobytu nie spotkaliśmy naszych...
"Wyprowadzanie psow na spacer" to jeden z wielu tutejszych "zawodow" ...funkcjonuje to we wszystkich miastach i miasteczkach ...przyjemnie z pozytecznym ....
Właśnie przeczytałem, że dzisiaj Norwegian sprzedał swoją argentyńską spółkę konkurencji - przewoźnikowi JetSmart Airlines. Ponieważ umowa weszła w życie dzisiaj, wygląda na to, że załapałem się na jeden z ostatnich lotów pod rządami europejskiego właściciela.
greg2014 napisał:Niestety tutaj za wiele nie zobaczyłem. Co prawda 30 minut później była zaplanowana wycieczka ale wyłącznie w języku hiszpańskim.Po mojej wrześniowej wizycie w Concha y Toro koło Santiago, a w zasadzie po spożytych tam trunkach, zacząłem władać hiszpańskim, niczym matador
:DWysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
To są zdjęcia z jednego dnia, czy z dwóch różnych? Pytam, bo na niektórych jest piękne, bezchmurne niebo, a na innych gęsta pierzyna obłoków. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@tropikey - zasadniczo fotki są z jednego dnia. W ostatnim mailu tylko fotki małej demonstracji i odpływającego statku są z wtorku, pozostałe z poniedziałku. Pogoda w Valpo jest specyficzna. Rano jest zimno, chmury i mgła. We wtorek była nawet krótka mżawka. W ciągu dnia robi się pięknie i bezchmurnie, z temperaturą ponad 25st. A wieczór znów jest zimny. To pewnie kwestia zimnego prądu morskiego. Tak samo było i w poniedziałek i we wtorek.
No właśnie to do mnie dociera. Trochę się odzwyczaiłem. W Valpo zimne poranki nie oznaczały raczej mniej niż 10st:-) Może w Berlinie będzie cieplej to zaliczę szok termiczny na raty:-)
Zaczęło się też tradycyjne zamieszanie z rozliczaniem rachunków. Pomimo, że wszyscy wiedzą, że service chargé pobierany każdego dnia (10 EUR/os.) jest obowiązkowy, wiele osób próbuje uniknąć tego wydatku. Metody są czasami żenujące: najczęściej nagle serwis stał się beznadziejny. Zaczyna się seryjne składanie skarg na kelnerów i stewardów bez refleksji, że można komuś zrobić krzywdę (np. „kelner mi podał kieliszek wina od niechcenia, wpadłam w depresje i więcej już nie pójdę do restauracji” – to nie żart). Do tego tradycyjne narzekanie, że czegoś nie było (np. icetea w bufecie, owoców lub dań takich jak ktoś oczekiwał) itd. Co bardziej cwani pasażerowie nie zarejestrowali od początku rejsu kart kredytowych licząc, że uda im się nie zapłacić…. Pijąc herbatkę w atrium miałem okazję przypadkiem usłyszeć paru utyskiwań – jak dla mnie poniżej wszelkiej krytyki. Nie ukrywam, że opłata serwisowa mi również się nie podoba i uważam, że powinna być wliczona w cenę ale akceptując warunki operatora (nie tylko Costy bo większość linii praktykuje coś podobnego), jest dla mnie oczywiste, że powinienem zapłacić. Efekt jest taki, że masa pasażerów funduje sobie na koniec rejsu podwyższone ciśnienie. A ile byłoby prościej, gdyby to wszystko było wliczone od razu w cenę – tak jak obecnie np. w Niemczech ?
Jutro rano przybijamy do Buenos Aires. Dwa dni pokręcę się na miejscu i lecę do Mendozy. Wygląda na to, że w Chile jest trochę spokojniej więc będę realizował pierwotny plan.@brzemia - na pewno chodzi o podatki. To jest traktowane jako usługa a na morzu pewnie np. VAT liczy się inaczej jeśli w ogóle.
Co do długości to zgoda ale to chyba nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem:-) Zresztą chodziło mi głównie o żenujące argumenty i to, że w ten sposób można łatwo zrobić krzywdę stewardom, kelnerom czy barmanom.
PS. Costa twierdzi, że teraz to już nie są napiwki tylko opłata serwisowa-taka sama jaką pobierają niektóre hotele (np. większość przy Stripie w Vegas).@samaki9 - wielkie dzieki:-) staram się jak mogę:-)
A gdzie teraz bawisz jeśli można spytać?
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaAaaaa, rzeczywiście piękna wyspa. Bardzo mi się tam podobało. Przewinęła się zresztą ze dwa razy w moich relacjach.
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaTo widzę, że Gwadelupa stała się popularna. Ale w sumie zasłużenie:-)
Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu TapatalkaKoniec tego dobrego. Na koniec rejsu zorganizowano tradycyjne pożegnalne bingo:
…a wieczorem wieczór włoski w restauracji – na tę okoliczność kelnerzy założyli tematyczne fartuszki:
Uruchomiono również supermarket z wyprzedażami wygradzając na jego potrzeby część jednego z pokładów. Były nawet koszyki :-)
Skoro wieczór włoski to było również show z włoskimi motywami, przebojami a nawet włoskim tenorem:
Wieczorem cały korytarz na moim pokładzie był zastawiony walizkami:
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że dotarliśmy do Buenos Aires:
Port jak to port. Dźwigi, kontenery i tradycyjny portowy chaos. W głębi widać tutejszy Manhattan:
Czekam na swoją kolejkę do zejścia. Korzystając z chwili czasu znalazłem w sieci kody promocyjne na Cabify (to taki argentyński Uber, ten ostatni jest w Argentynie nielegalny). Zobaczę, czy zadziałają :-)W Buenos statki wycieczkowe cumują w porcie przemysłowym, skąd portowe autobusy zawożą pasażerów do blaszaka zwanego dumnie terminalem pasażerskim. Jeszcze szybkie pożegnanie ze statkiem:
…i 15 minut później stałem na ulicy w dzikim tłumie różnej maści naganiaczy i taksówkarzy. Zamówienie Cabify nie było sprawą prostą bo nie tylko ja wpadłem na ten pomysł. Nie doczekawszy się przez kilka minut na informację o kierowcy, postanowiłem przemieścić się kilkaset metrów w stronę dworca i ponowić próbę. Tym razem zadziałało błyskawicznie. Przyjechał Gabriel, który łamanym angielskim powiedział mi, że do portu trzeba dużo kluczyć a koło dworca jest masa klientów więc mało który kierowca dojeżdża do portu – zwykle bierze kogoś z okolic dworca. Z kodów promocyjnych znalezionych rano w sieci jeden zadziałał więc do hotelu dotarłem za grosze.
A ponieważ w Buenos Aires korki są nieprawdopodobne, krótki odcinek jechaliśmy prawie pół godziny. Jak się okazało, akurat w mieście odbywały się dwie konkurencyjne demonstracje i do standardowego korka dołożył się jeszcze efekt zamknięcia iluś ulic. Przy okazji porozmawiałem z kierowcą o mieście, cenach, Uberze oraz obowiązkowej polityce :-) Był bardzo zdziwiony, że coś wiem na temat niechlubnej sławy ich byłej pani prezydent :-)
Na dwa dni pobytu w mieście zatrzymałem się w ibisie zlokalizowanym tuż obok obelisku. Lokalizacja okazała się naprawdę świetna. Idealny punkt wypadowy do zwiedzania miasta. To pierwszy rzut oka na obelisk upamiętniający założenie miasta przez kolonizatorów:
Za pierwsze dwa cele postawiłem sobie zdobycie lokalnej waluty oraz karty na komunikację miejską.
To pierwsze to w sumie dość ciekawe i momentami zabawne doświadczenie ze względu na niewielkie zaufanie do lokalnej waluty wśród miejscowych, dwa zaliczone w krótkim okresie bankructwa kraju (a trzecie prawdopodobnie na horyzoncie), doświadczenia inflacji i oryginalne realia funkcjonowania rynku walutowego w Argentynie.
Walutę można wypłacić oczywiście z bankomatu ale to jedno z droższych rozwiązań ze względu na bardzo wysokie prowizje rzędu nawet 10%. Kantorów (oficjalnych) z kolei jest trochę ale stosują dziwne zasady. W pierwszym powiedziano mi, że minimalna kwota transakcji to 100 USD, w drugim zaś okazało się, że bez oryginalnego paszportu nic nie załatwię. Na szczęście życie nie znosi próżni – ewidentną lukę wypełnili przedsiębiorczy Argentyńczycy oferujący półoficjalną wymianę walut (tzw. niebieski rynek). Wystarczy wybrać się na jeden z popularnych deptaków (np. Florida Av), gdzie dosłownie co 20 metrów stoją różne typki wypowiadający co jakiś czas jak zaklęcie słowo „cambio”:
Pierwszy typek po zapytaniu o kurs wziął mnie ze sobą i zaprowadził do jakiegoś sklepiku ale kurs, który podał był kiepski i podziękowałem. Drugi wybór padł na kobietę, z którą z kolei wylądowałem u jubilera. Tu już było lepiej – kurs mi odpowiadał, zresztą wymieniałem niewielką kwotę, głównie po to, żeby mieć drobne tam, gdzie nie da się zapłacić kartą (np. za kartę do komunikacji miejskiej).
Kartą SUBE bez której nie da się korzystać z komunikacji publicznej w mieście kupiłem z kolei na pierwszej lepszej stacji metra. Kosztowała 90 ARS ale trzeba ją jeszcze było doładować dowolną kwotą, która potem jest odejmowana z salda karty przy każdym przejeździe. Przejazd metrem kosztuje 18 ARS czyli z naszej perspektywy grosze.
Jeszcze szybki rzut oka na obelisk z zieloną wizytówką Buenos Aires:
…i uzbrojony w gotówkę i kartę ruszam na zwiedzanie miasta:
PS. W ramach ciekawostek – aby zapłacić gdzieś za zakupy kartą, trzeba się wylegitymować oryginalnym dokumentem tożsamości.Buenos jest naprawdę bardzo ładne. Pierwszego dnia poszwendałem się trochę po centrum a jako, że jestem tutaj pierwszy raz zacząłem od tego, co najczęściej wymieniane jest w przewodnikach.
Zacząłem od głównego placu miasta – Plaza de Mayo:
Plac ma słuszne rozmiary i jest głównym miejscem, w którym odbywają się różnego rodzaju protesty i demonstracje – a jest ich tyle i odbywają się tak często, że praktycznie są wpisane w DNA miasta. Podczas mojej wizyty, obie wczorajsze demonstracje były już zakończone. Jedyne co po nich pozostało to masa porozrzucanych ulotek oraz bariery przed wejściem do katedry, które biorąc pod uwagę częstotliwość protestów, pewnie nie są w ogóle usuwane.
Przy Plaza de Mayo znajduje się kilka wartych zobaczenia budynków. Jako pierwszą należy wymienić katedrę:
W jednej z bocznych kaplic znajduje się monumentalne mauzoleum generała Jose Francisco de San Martin, który przyniósł niepodległość 3-em południowoamerykańskim narodom (Argentynie, Chile i Peru). Przed mauzoleum można zobaczyć wartę honorową:
Akurat tak się złożyło, że w czasie mojej wizyty w katedrze miała miejsce zmiana warty. Odbywa się to trochę teatralnie jak wszystkie tego typu uroczystości – chociaż do paradnego kroku z Moskwy dużo brakuje:-):
Drugim ważnym obiektem przy Plaza de Mayo jest Casa Rosada czyli czerwony pałac albo biorąc pod uwagę pełnioną funkcję Pałac Prezydencki:
Po jego przeciwnej stronie można z kolei zobaczyć ratusz miejski:
Moja całodniowa wędrówka zaprowadziła mnie znacznie dalej ale muszę uporządkować zdjęcia, żeby wrzucić coś więcej.
Tymczasem wspomnę jeszcze o bardzo nietypowej księgarni El Ateneo, która działa w starym teatrze i zajmuje kilka poziomów – w tym dawne balkony z lożami dla gości:
Niektóre loże pełnią dzisiaj funkcje czytelni:
Z kolei dawną scenę zaadaptowano na kawiarnię. Bardzo ciekawy pomysł i jeszcze lepsza realizacja:-)
Będąc w Argentynie a w Buenos Aires w szczególności, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym fenomenie – Diego Maradonie. Pomimo jego wyjątkowo pokręconej historii (szczególnie po zakończeniu kariery piłkarskiej), ma on w tym kraju status niemalże boga. Każdy szanujący się lokal, sklep czy galeria ma jakieś pamiątki z nim związane. W niektórych miejscach tworzą one swojego rodzaju „ołtarzyki” lub galerie ze zdjęciami albo pamiątkami związanymi z „Boskim Diego”:
Dzisiaj mam w planie ciąg dalszy zwiedzania. Pogoda jest całkiem przyjemna (chłodne poranki i wieczory ale w ciągu dnia ok. 28 stopni). Więcej informacji na temat tego co dzisiaj (a również w jakiejś części tego, co widziałem wczoraj) wrzucę po południu.Dla odmiany, w kolejną wycieczkę po Buenos Aires wybrałem się miejskim autobusem. Jest to o tyle ciekawe doświadczenie, że na przystankach nie ma żadnych rozkładów a rzadko kiedy jest opis trasy (ja sprawdzałem je wcześniej w google maps). Po wejściu do autobusu należy kierowcy podać dokąd się chce jechać, przyłożyć kartę SUBE do czytnika a on „ściąga” z niej odpowiednią kwotę. Z reguły jest to parę pesos więcej niż kosztuje przejazd metrem. Poza tym trzeba pamiętać, że autobus zatrzymuje się na przystankach tylko jeśli ktoś da odpowiedni sygnał – zamacha kierowcy na ulicy albo naciśnie przycisk w autobusie.
Demonstracje w Buenos to chleb powszechni i stały element krajobrazu. Jadąc autobusem mijałem jedną z nich – tym razem dotyczącej służby zdrowia. Dużo bębnów i trąbek a poza tym niemalże piknikowo. Policji niewiele, kierowcy objeżdżają protestujących i jakoś wszystko funkcjonuje:
Pierwszym moim celem dzisiejszego dnia była uliczka i okolica uliczki Caminito położonej w dzielnicy La Boce. Jest to jedno z obrazkowych miejsc z Buenos Aires znane z tzw. kolorowych domków:
Co do genezy kolorowych domków teorii jest wiele. Mi najbardziej podoba się ta, która mówi, że malowano je farbą kradzioną z portu a ponieważ zwykle nie wystarczało jej na pomalowanie wszystkiego co się chciało, malowało się jakiś kawałek i czekało na następną „dostawę” farby. Jeśli kolor był inny to trudno :-) Średnio wierzę w tę bajkę ale brzmi jak dobre story, które trzeba dorobić do każdej turystycznej atrakcji. Same domki wyglądają tak:
Blacha falista miejscami sprawia wrażenie skorodowanej na wylot i trzymanej w kupie chyba tylko dzięki tej farbie – ale atrakcja niewątpliwie jest :-)
Poza tym, cała okolica to jeden wielki targ dla turystów połączony z niekończącym się ciągiem knajpek. Głównym „naganiaczem” jest oczywiście Maradona. Tu i ówdzie towarzyszy mu Papież Franciszek. Obaj w dość kiczowatej formie:
Gdy nacieszyłem się już pełną paletą kolorów, wsiadłem do kolejnego autobusu i pojechałem tym razem do Recolety. Nie miałem jakoś ochoty na dalsze zwiedzanie dzielnicy La Boca – raczej nie cieszy się dobrą sławą. Zresztą Caminito było tak obstawione policją, że dawało to sporo do myślenia – nigdzie w Buenos nie widziałem tylu policjantów na tak niewielkiej przestrzeni.
Recoleta to między innymi jeden z najbardziej znanych cmentarzy w całej Ameryce Południowej. Prowadzi do niego monumentalna brama:
…przy czym nie spotkamy tutaj grobowców, jakie znamy z Europy. To prawdziwe miasteczko olbrzymich pomników, sarkofagów, kapliczek, z których wiele skrywa wewnątrz wiele poziomów:
Zaglądając do środka niektórych z nich można zobaczyć wewnętrzne kapliczki oraz liczne złożone w nich trumny lub/i urny.
Chociaż na cmentarzu Recoleta pochowanych jest mnóstwo zasłużonych dla Argentyny osób, jest ona najbardziej znana za sprawą grobowca Ewy Peron, w powszechnym odbiorze do dziś funkcjonującej jako Evita. Sam grobowiec należący do jej rodziny nie wyróżnia się specjalnie i raczej należy do tych mniej okazałych:
Sama Evita z kolei to postać w Argentynie kultowa, niemalże świecka święta. Na miano to zapracowała sobie za sprawą swojej popularności (była aktorką) a także późniejszej aktywności politycznej oraz społecznej u boku męża – Juana Perona, prezydenta Argentyny. Co prawda historycy zdjęli trochę pozłoty z tej postaci wskazując, że była osobą wielowymiarową i na pewno nie dającą się wpisać w prosty schemat – ale w Argentynie nadal przysługuje jej specjalny status. Warto wspomnieć, że po śmierci (zmarła w wieku zaledwie nieco ponad 30 lat) jej ciało nie zaznało spokoju i tułało się po wielu miejscach zanim trafiło do obecnego grobowca. W sumie smutna historia…
Prezydent Peron zobowiązał się postawić Evicie pomnik większy niż statua Wolności w Nowym Jorku. Miejsce było wyznaczone, projekt zatwierdzony ale prezydenta zmiótł ze stanowiska zamach stanu. Wiele lat później po powrocie na stanowisko nie mógł już wypełnić zobowiązania bo rządził bardzo krótko. Pomnik Evity zlokalizowany niedaleko cmentarza jest w związku z tym dużo skromniejszy niż pierwotnie planowano:
Ponieważ zarówno w Argentynie jak i pobliskim Urugwaju jest spora Polonia, na cmentarzu Recoleta można bez problemu znaleźć polskie ślady: