A to pierwszy widok na Hellesylt, jaki można było zobaczyć przed godz. 9:
Hellesylt to bardzo mała wioska, która liczy zaledwie niespełna 300 mieszkańców. Statek miał tutaj wyłącznie godzinny postój techniczny przewidziany dla kilku całodniowych wycieczek, które rozpoczynały się właśnie w Hellesylt a kończyły w kolejnym porcie – Geiranger.
Podczas przybijania do nabrzeża w Hellesylt mgła podniosła się już prawie całkowicie odsłaniając wysokie zbocza fiordu oraz zabudowę zdominowaną przez jakąś halę. Pewnie zmieściliby się w niej wszyscy mieszkańcy wioski
:-)
A to już pełny widok na Hellesylt. W zbliżeniu widać rozdzielającą wioskę na dwie części rzekę z widowiskowym wodospadem, kościół, zabudowę…oraz autobusy wycieczkowiczów z naszego statku:
Tak wyglądało to w nieco szerszej perspektywie:
Pomiędzy Hellesylt a Geiranger (zresztą nie tylko) kursują promy pozwalające nie-statkowym turystom podziwiać fiord od strony wody jak również obsługujące miejscowych mieszkańców:
Postój tak jak było zaplanowane był krótki i trwał tylko tyle ile musiał trwać. Więcej czasu zajęły czynności techniczne związane z cumowaniem (rzucanie i mocowanie lin, odwracanie statku itd.) niż sam postój. Około godz. 10 rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę wgłąb naprawdę niesamowitego Geirangerfjordu.
Co ciekawe niektóre statki wycieczkowe nie płyną do Geiranger a jedynie zatrzymują się na postój w Hellesylt, po którym wychodzą z fiordu na pełne morze. Biorąc pod uwagę niezwykłe widoki we fiordzie oraz w samym Geiranger trudno mówiąc szczerze mi to zrozumieć – proponuję zwrócić uwagę na to, żeby tego uniknąć jeśli ktoś będzie się wybierał do tej części Norwegii.
My w każdym razie ruszyliśmy dalej. Zbocza na tym odcinku są w wielu miejscach prawie pionowe. Do tego niepoliczalna ilość strumyków, leżące tu i ówdzie pozostałości śniegu no i dosłownie wodospad na wodospadzie. Zresztą wiele z nich składa się z kilku części – kaskad, które musi pokonać woda zanim zasili fiord:
Po kilkudziesięciu minutach wolnej żeglugi na horyzoncie pojawił się jeden z najbardziej popularnych wodospadów w tym fiordzie znany pod nazwą "7 Sisters":
Akurat teraz (wiosną) można z mniejszą lub większą dokładnością policzyć wodospadowe "siostry" i faktycznie widać 7 większych strumieni. Tych mniejszych chyba nikt nawet nie próbował liczyć… W bardziej suchych okresach podobno wodospad ten zamienia się w zależności od sytuacji w "5 Sisters", "3 sisters" itd. Akurat nam było dane zobaczyć go w pełnej okazałości.
Powoli przepływamy obok wodospadu:
Praktycznie dokładnie naprzeciw – na przeciwnym zboczu - znajduje się również bardzo widowiskowy wodospad znany pod nazwą "Zalotnik". Niestety ze względu na porę dnia, akurat w tym czasie słońce świeciło dokładnie z tej strony i zdjęcia nie nadają się do publikacji. Tych, którzy będą w okolicy zachęcam jednak do obejrzenia obu wodospadów w realu – naprawdę warto
:-)
Po fiordzie można też pływać mniejszymi jednostkami – nawet kajakami. Jak widać na poniższej fotce, niektórzy uczestnicy takich wypraw pozostawiają po sobie wątpliwej jakości pamiątki – napisy i graffiti na ścianach fiordu:
Jeszcze jeden (a w zasadzie dwa) rzut oka na fiord:
…i jesteśmy praktycznie na miejscu. Niestety w Geiranger dostępne jest nabrzeże (co ciekawe – rozkładane) umożliwiające przyjęcie tylko jednego statku i w tym dniu było ono zarezerwowane dla innej – znacznie większej od naszej – jednostki. Z tego powodu statek rzucił kotwicę w fiordzie a na ląd byliśmy dostarczani łodziami ratunkowymi (tzw. tenderami), które przez cały dzień kursowały tam i z powrotem.
Ale o wrażenia z samego Geiranger napiszę w kolejnej części.
C.D.N.No i jesteśmy w Geiranger. A w zasadzie gdzieś na wodzie, bo jak pisałem wcześniej akurat w tym miejscu nie mogliśmy przybić bezpośrednio do nabrzeża.
Jak to zwykle bywa, dla jednych transport na ląd łodziami ratunkowymi zwanych tenderami jest jakąś dodatkową atrakcją, dla innych utrapieniem ze względu na brak pełnej swobody przy schodzeniu ze statku oraz powrotu.
Aby uniknąć kolejek do tenderów, na kilka godzin przed przybyciem do Geiranger odbyła się dystrybucja darmowych biletów, które określały numer "naszej" łodzi. Obowiązywała tutaj zasada "kto pierwszy ten lepszy", z tym że oprócz biletu na pierwszy dostępny można było wybrać również późniejszy kurs – według własnych preferencji. Bilety obowiązywały przy tym tylko przy drodze na ląd; przy powrocie nie były już wymagane – obowiązywała wówczas wszystkich jedna kolejka aczkolwiek uczciwie trzeba powiedzieć, że powrót tenderami z reguły odbywa się dużo sprawniej ze względu na większe rozłożenie powrotów pasażerów na statek w czasie niż w przypadku schodzenia na ląd.
Statek rzucił kotwicę gdzieś na środku fiordu – na tyle wgłębi, że nie było z niego widać samego Geiranger. Sprawnie spuszczono kilka łodzi na wodę:
Samo zapełnianie łodzi odbywało się bardzo sprawnie i parę minut później byliśmy już w drodze na ląd. Dopiero z tej perspektywy patrząc na mikro-pomost dla tenderów widać ogrom statku:
Po paru minutach dotarliśmy na ląd, gdzie tender zacumował przy nabrzeżu obok innego wycieczkowca:
Na lądzie przywitał nas tradycyjnie jakiś lokalny troll:-)
Pogoda była rewelacyjna tzn. podobna jak w poprzednich dniach. Rano może było trochę chłodnawo, ale potem tylko lepiej z ok. 25-26 st. w środku dnia.
Geiranger to niewielka wioska – jeśli chodzi o obszar jest może większa od Hellesylt ale liczba mieszkańców podobna – niespełna 300. Przybycie dwóch statków dosłownie ją zwielokrotniło
:-)
W ramach ciekawostek warto wspomnieć, że nad miejscowością i całym fiordem wisi odroczony w czasie wyrok – uważa się, że jedna z pobliskich gór wcześniej czy później osunie się do fiordu powodując tsunami oraz niszcząc okoliczne osady i prawdopodobnie całkowicie przeobrażając/niszcząc fiord. Na szczęście nie stało się to w czasie naszej wizyty
:-)
W samym Geiranger miałem w planie – poza spacerem po wiosce, wybrać się na wycieczkę szlakiem turystycznym i zobaczyć fiord z góry. Wokół Geiranger jest zresztą całkiem sporo szlaków i łazikując po górach można tu spędzić naprawdę dużo czasu. Najważniejsze są zaznaczone na poniższej mapce:
Moim celem było przejście do widocznego na mapie punktu "Vesteras gard" a następnie na punk widokowy "Vesterasfjellet" (punkt B) oraz "Losta" (punkt C). Pierwszy z tych punktów widokowych zlokalizowany jest praktycznie na szczycie wiszącego nad portem klifu – zaznaczyłem go na poniższej fotce:
Ale po kolei…
Samo Geiranger jest miejscowością dość gwałtownie opadającą w dół – w stronę fiordu. Z tego powodu najpierw trzeba podejść wyżej – do miejsca, w którym znajduje się "centrum" osady. Po drodze minąłem stary kościółek z połowy XIX wieku:
…skąd roztacza się całkiem przyzwoity widok na położony poniżej fiord:
Naszego statku na w/w fotce nie widać – był zasłonięty przez drugiego kolosa cumującego w porcie.
Nieco powyżej kościoła można zobaczyć Fjordsenter – duży obiekt o bardzo nietypowym kształcie, w którym można zapoznać się z mapą okolicy, zasięgnąć informacji, skorzystać z jakiejś oferty gastronomicznej, sklepów z pamiątkami, toalet i pewnie czegoś jeszcze.
Dużym powodzeniem cieszy się otoczenie tego obiektu – stanowi ono miejsce do opalania, grillowania oraz wszelkiej maści relaksu.
W okolicach Fjordsenter rozpoczyna się spora część szlaków, w tym mój:
Początkowo droga biegła przez las, który stopniowo przeszedł w łąkę – aż do punktu "Vesteras gard", który okazał się parkingiem ze sporą gospodą. W obiekcie tym zresztą dostępny jest taras dla turystów, z którego roztacza się ładny widok m.in. na Fjordsenter - dopiero stąd można zobaczyć mocno nieregularny kształt tego obiektu:
Dalej przez dłuższy odcinek szlak jest praktycznie płaski i prowadzi przez otwartą przestrzeń:
Po drodze do punktów widokowych można spotkać cały zwierzyniec: pierwsze pojawiły się owce, które było słychać z daleka – owcza młodzież była nieprawdopodobnie rozdarta:
Uzupełnieniem były hasające po wzgórzach lamy (mówiąc szczerze nie wiedziałem, że potrafią osiągać takie prędkości) :
Całości dopełniały kozy.
Niestety obecność tego zwierzyńca miała zasadniczą wadę – ilość "min" na szlaku na tym odcinku jest nieprawdopodobna i trzeba naprawdę uważać, żeby w nie nie wdepnąć:-)
Pierwszy punkt widokowy zlokalizowany jest dosłownie na klifie:
Krawędź klifu jest zabezpieczona częściowo siatką – aczkolwiek otwarte pozostaje pytanie, czy ma ona chronić przed upadkiem turystów czy też liczne owce i kozy szwendające się w jej bezpośrednim sąsiedztwie…
Widok z punktu widokowego jest dosłownie bajkowy. Widać stąd bardzo dobrze cumujący przy rozłożonym nabrzeżu statek jak również sam fiord.
Z punktu widokowego roztacza się zresztą piękny widok nie tylko na sam fiord ale również na góry położone w głębi doliny:
Jak dla mnie jeszcze bardziej bajkowy widok jest tuż przed wejściem na punkt widokowy - pasterska chatka z zielonym dachem oraz zwierzyńcem dookoła:
Przejście do drugiego punktu widokowego dostarcza kolejnych wrażeń:
Tu już nie ma żadnych barierek – trzeba naprawdę uważać.
W drodze powrotnej warto jeszcze wspomnieć o soczystych, kwiecistych łąkach z widokiem na wielki wodospad w tle:
…oraz wijący się praktycznie przez cały Geiranger wielostopniowy wodospad:
Niesamowite zdjęcia, szkoda ze już po, ja sie dopiero pakuję a mój rejs zaczyna się 09 czerwca.Chciałem zrobić relację, ale widzę ze nie będzie już sensu. Mam nadzieję ze twoje opisy pomogą mi w mojej wyprawie.Musisz wyrobić się do piątku !!
No jasne, że pisz relację. Zawsze jest sens-poza tym w końcu pojawi się jakaś relacja z rejsu na MSC. Poza tym nie wierzę, że w 100% będziemy w tych samych miejscach i mieli te same obserwacje-może nie jeśli chodzi o porty ale o lokalne atrakcje, możliwości ich zobaczenia itp.
:-)Co do pisania, będę się starał ale nie wiem czy się wyrobię - w każdym razie możesz śledzić na bieżąco. W Norwegii na szczęście nie ma dopłat do roamingu a we fiordach praktycznie wszędzie jest zasięg 3G lub LTE (operator Telenor). Sugeruję jedynie, żebyś wybrał sobie ręcznie operatora ponieważ automaty (jak zresztą zapewne sam pamiętasz) na statku źle się kończą. Przy słabszym zasięgu automat potrafi przełączyć się na Telenor Maritime czyli sieć GSM generowaną przez statek (tak jest u Costy czy NCL ale w MSC pewnie podobnie bo to "morski standard"), w której ceny są kosmiczne.
Wszystko wskazuje na to że w tym roku pogoda jest jak na Norwegię odlotowa i na razie zanosi się na to, że taka pozostanie przez kolejne tygodnie. Znajomy dzwonił że w Tromso prawie 10st
;-). W Stavanger (które pominęliście!) w zasadzie regularnie 25+, zaś ostatni weekend dobiło 30, szaleństwo na plażach, oraz na drogach dojazdowych do nich...Norwegia chyba faktycznie tak ma, że gdzie by się nie pojechało to znajdzie się urokliwe, a czasem wręcz powalające miejsca. I to bez względu na to czym podróżujemy.
@Złoty - Szczerze mówiąc tym razem planowałem skupić się przede wszystkim na trasie i tym co można było zobaczyć po drodze. Co do samego statku to z jednej strony traktowałem go głównie jako sypialnię/restaurację/bar i z racji intensywności rejsu mniej niż zwykle korzystałem z jego atrakcji - ale jeśli masz jakieś pytania, pytaj proszę śmiało. Postaram się odpowiedzieć.Samo funkcjonowanie na Costa Favolosa oraz jej organizacja i atrakcje wyglądają podobnie jak na innych rejsach Costy, gdzie opisałem to bardziej szczegółowo. Więcej informacji znajdziesz we wcześniejszych moich relacjach z pokładu statków Costy:rejs-wycieczkowy-z-florydy-karaiby,210,10564621-dni-na-statku-czyli-z-ziemi-wloskiej-do-dubaju,219,120651z-wyspy-na-wyspe-czyli-wyprawa-na-karaiby,211,123316
Trudno się powstrzymać od pozostawienia komentarza oglądając Twoją fotorelacje. Kiedyś też miałem okazję popłynąć rejsem do Chin, ponieważ pracodawca zapewnił to mnie i mojej małżonce w Travelinc w ramach prezentu urodzinowego od firmy. Jako Klient zresztą uważam, że jest to jeden z czołowych organizatorów rejsów statkiem na jakiego można trafić. Każdy detal dopięty jest na ostatni guzik, nie ma zbędnego zamieszania tuż przed wyjazdem, bo nagle coś się przypomni. Ceny też są przyzwoite, można trafić na fajne promocje a dodatkowo w umowie nie ma żadnych ukrytych opłat i to się ceni. Piękne wspomnienia! Dzięki, że przypomniałeś mi o moich!
Dobre pytanie.Nie widziałem żadnych dronów. Tablic o zakazie ich wykorzystania też nie widziałem - ale za bardzo się pod tym kątem nie rozglądałem. Przy wejściu na szlak jest z tego co pamiętam jakaś tablica z mapą i zasadami poruszania, ale nie czytałem - sądzę jednak, że prędzej żeby zabrać czapkę i coś do jedzenia niż żeby nie używać dronów:-) Ale swoją drogą właśnie rzuciłem okiem na YT i są tam filmy kręcone z drona więc może można...Jeśli byś się na to zdecydował uważaj tylko na wodospady - już w sporej odległości od nich jest mniejszy lub większy prysznic. Szkoda by było drona, chociaż z tego co pamiętam parę dni na palmie na Kanarach zaliczył to i z fiordami sobie pewnie poradzi:-)
jeśłi kogoś interesuje to mój rejs na fiordy który zaczyna się jutro z Kilonii właśnie staniał do 299E za osobę w kabinie z balkonem. Czasu jest mało ale wczoraj jeszcze kosztował 1499E od osoby.
Normalnie czuję się jak z indywidualnym przewodnikiem. 24h wcześniej mam dokładny opis wraz ze zdjęciami. Prawdopodobnie nawet trawa jest z tego samego koszenia, a i ekspedientka w kasie pewnie ta sama. Jeszcze raz dzięki. Właśnie wypływam z Olden i jutro będe we Fläm.Czuje się zobowiązany na najblizszym spotkaniu postawić jakieś dobre piwo.Wysłane z taptaka.
Zazdroszczę Wam tej pogody. Gdyby nie śnieg na niektórych zdjęciach, możnaby odnieść wrażenie, że rejs był gdzieś po Adriatyku
:)Kto wie, może i nam się poszczęści od 20.06...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@tropikey - z tego co pamętam ty lecisz chyba do Alesund. Zakładam, że to raczej nie jest miejsce na początek jakiegoś rejsu. Na długo ? Planujesz coś stacjonarnego czy jakaś objazdówka/opływówka
:-) ?
Niestety, nie rejs - a po tym, co tu (i u @brzemia) przeczytałem, to mocno żałuję. Ale i na to przyjdzie pora
:)My w Alesund mamy bazę z Airbnb + auto. Przez 6 dni mamy zamiar skupić się na okolicach Alesund, a tych nie brakuje
:)
Norwegia z każdego środka lokomocji jest przepiękna. W tym roku pogoda jest wyjątkowa, myślę ze i tobie dopisze słońce przez 20h dziennie
;)Wysłane z taptaka.
Niestety, prognozy są bardzo kiepskie. Już pal licho, że ma być 15 - 16 st. C (w sumie, na zwiedzanie to lepsze, niż 30), ale chmury i deszcze to prawdziwa zmora
:(Po cichu liczę na to, że w ciągu tygodnia te złowieszcze zapowiedzi się choć ciut zmienią. Oby...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Super relacja. Zaniepokoił mnie tylko jeden znak na Twoim zdjęciu, ten na trasie z zakazem rozbijania namiotu. Tak jest na całym szlaku czy tylko przy tym jeziorku ? Zamierzamy jedną noc spędzić gdzieś na wzgórzach w okolicy Bergen ale w pobliżu Sandvikspilen. Wiadomo, że trzeba się trochę oddalić od głównego szlaku, ale czy nie jest to teren jakiegoś Parku Narodowego? Pozdrawiam i życzę sobie takiej pogody jaką mieliście
;)
@tropikey - W ciągu tygodnia to prognoza może się jeszcze zmienić kilka razy; na tym etapie bym się nie przejmował - za wcześnie.@mmaratonczyk - Podobne znaki widziałem wyłącznie w okolicach większych jezior - poza nimi nie przypominam sobie ani jednego. Poza tym na trasie Ulriken-Floyen widziałem dwa lub trzy rozbite namioty - nie wspominając o dzieciakach, o których pisałem - według relacji jednej z ich opiekunek nocowały one również w namiotach gdzieś w tej okolicy. Przewodnik, z którym miałem wycieczkę w Olden mówił, że w Norwegii prawo dopuszcza rozbijanie na jedną noc namiotów oraz rozpalanie ognia wszędzie (również na terenach prywatnych) za wyjątkiem tych, które wyraźnie zostały oznaczone zakazem - nakłada jednocześnie obowiązek posprzątania po sobie ale to raczej oczywiste.
No to powiem, że szok...tydzień temu z biletami nie było problemów (akurat ja korzystałem z wycieczki ale byłem sprawdzić z ciekawości).Wygląda na to, że legendy internetowe na ten temat wbrew temu co napisałem są prawdziwe...
Dopytałem w informacji. Wygląda to tak, że są bilety na 12.00 ale w 1 stronę lub powrót 3h później. Jako ze mydral to tylko stacja kolejowa i nic więcej, siedziec tam 3h i czekac na powrót to średnia atrakcja.Śewdnia wieku kupujących bilety to 70lat. Wątpię ze będą schodzić na dół.Wysłane z taptaka.
Możecie zrobić coś podobnego jak ja - wyjechać albo do końca albo do przedostatniej stacji, zejść ze dwie stacje niżej i wsiąść do pociągu powrotnego. Między Vatnahalsen a Blomheller jest ok. 7-8 km naprawdę lajtowej trasy. Jakiś kilometr wcześniej jest Kardal ale chyba trzeba odejść gdzieś od drogi w bok. Blomheller i Berekvam są bezpośrednio przy drodze, którą się schodzi z Myrdal/Vatnahalsem w dół.
Ja mam bilety kupione przez Internet. Z ciekawosci chciałem sprawdzić te teorie. Jak widac, częściowo są prawdziwe. Jeśli ktoś chce czekać kilka godzin na stacji to moze. Lepiej jednak zejść pieszo na dół.Wysłane z taptaka.
A udało Ci się kupić bilet przez internet w obie strony ? Z tego co sprawdzałem to na https://www.nsb.no/ dostępne są tylko bilety w jedną stronę (oczywiście można kupić dwa pojedyncze - osobno tam i z powrotem chociaż wtedy jest drożej niż zwykły bilet łączony).W takim razie życzę miłych wrażeń na trasie
:-)
@mmaratonczyk - Z ciekawości sprawdziłem kwestię dot. rozbijania namiotów w górach u źródła. Z informacji na stronie https://en.visitbergen.com/things-to-do ... en-p984113 wynika, że jest to dozwolone. Najbardziej istotny fragment:Camping and swimming:Camping is allowed for up to 2 days in the city mountains. Exceptions around Fløyen and in areas close to drinking waters or waters supplying, adjoining or close to the drinking waters. Swimming is permitted in any water that is not drinking water or within the catchment for drinking waters.
A to pierwszy widok na Hellesylt, jaki można było zobaczyć przed godz. 9:
Hellesylt to bardzo mała wioska, która liczy zaledwie niespełna 300 mieszkańców. Statek miał tutaj wyłącznie godzinny postój techniczny przewidziany dla kilku całodniowych wycieczek, które rozpoczynały się właśnie w Hellesylt a kończyły w kolejnym porcie – Geiranger.
Podczas przybijania do nabrzeża w Hellesylt mgła podniosła się już prawie całkowicie odsłaniając wysokie zbocza fiordu oraz zabudowę zdominowaną przez jakąś halę. Pewnie zmieściliby się w niej wszyscy mieszkańcy wioski :-)
A to już pełny widok na Hellesylt. W zbliżeniu widać rozdzielającą wioskę na dwie części rzekę z widowiskowym wodospadem, kościół, zabudowę…oraz autobusy wycieczkowiczów z naszego statku:
Tak wyglądało to w nieco szerszej perspektywie:
Pomiędzy Hellesylt a Geiranger (zresztą nie tylko) kursują promy pozwalające nie-statkowym turystom podziwiać fiord od strony wody jak również obsługujące miejscowych mieszkańców:
Postój tak jak było zaplanowane był krótki i trwał tylko tyle ile musiał trwać. Więcej czasu zajęły czynności techniczne związane z cumowaniem (rzucanie i mocowanie lin, odwracanie statku itd.) niż sam postój. Około godz. 10 rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę wgłąb naprawdę niesamowitego Geirangerfjordu.
Co ciekawe niektóre statki wycieczkowe nie płyną do Geiranger a jedynie zatrzymują się na postój w Hellesylt, po którym wychodzą z fiordu na pełne morze. Biorąc pod uwagę niezwykłe widoki we fiordzie oraz w samym Geiranger trudno mówiąc szczerze mi to zrozumieć – proponuję zwrócić uwagę na to, żeby tego uniknąć jeśli ktoś będzie się wybierał do tej części Norwegii.
My w każdym razie ruszyliśmy dalej. Zbocza na tym odcinku są w wielu miejscach prawie pionowe. Do tego niepoliczalna ilość strumyków, leżące tu i ówdzie pozostałości śniegu no i dosłownie wodospad na wodospadzie. Zresztą wiele z nich składa się z kilku części – kaskad, które musi pokonać woda zanim zasili fiord:
Po kilkudziesięciu minutach wolnej żeglugi na horyzoncie pojawił się jeden z najbardziej popularnych wodospadów w tym fiordzie znany pod nazwą "7 Sisters":
Akurat teraz (wiosną) można z mniejszą lub większą dokładnością policzyć wodospadowe "siostry" i faktycznie widać 7 większych strumieni. Tych mniejszych chyba nikt nawet nie próbował liczyć… W bardziej suchych okresach podobno wodospad ten zamienia się w zależności od sytuacji w "5 Sisters", "3 sisters" itd. Akurat nam było dane zobaczyć go w pełnej okazałości.
Powoli przepływamy obok wodospadu:
Praktycznie dokładnie naprzeciw – na przeciwnym zboczu - znajduje się również bardzo widowiskowy wodospad znany pod nazwą "Zalotnik". Niestety ze względu na porę dnia, akurat w tym czasie słońce świeciło dokładnie z tej strony i zdjęcia nie nadają się do publikacji. Tych, którzy będą w okolicy zachęcam jednak do obejrzenia obu wodospadów w realu – naprawdę warto :-)
Po fiordzie można też pływać mniejszymi jednostkami – nawet kajakami. Jak widać na poniższej fotce, niektórzy uczestnicy takich wypraw pozostawiają po sobie wątpliwej jakości pamiątki – napisy i graffiti na ścianach fiordu:
Jeszcze jeden (a w zasadzie dwa) rzut oka na fiord:
…i jesteśmy praktycznie na miejscu. Niestety w Geiranger dostępne jest nabrzeże (co ciekawe – rozkładane) umożliwiające przyjęcie tylko jednego statku i w tym dniu było ono zarezerwowane dla innej – znacznie większej od naszej – jednostki. Z tego powodu statek rzucił kotwicę w fiordzie a na ląd byliśmy dostarczani łodziami ratunkowymi (tzw. tenderami), które przez cały dzień kursowały tam i z powrotem.
Ale o wrażenia z samego Geiranger napiszę w kolejnej części.
C.D.N.No i jesteśmy w Geiranger. A w zasadzie gdzieś na wodzie, bo jak pisałem wcześniej akurat w tym miejscu nie mogliśmy przybić bezpośrednio do nabrzeża.
Jak to zwykle bywa, dla jednych transport na ląd łodziami ratunkowymi zwanych tenderami jest jakąś dodatkową atrakcją, dla innych utrapieniem ze względu na brak pełnej swobody przy schodzeniu ze statku oraz powrotu.
Aby uniknąć kolejek do tenderów, na kilka godzin przed przybyciem do Geiranger odbyła się dystrybucja darmowych biletów, które określały numer "naszej" łodzi. Obowiązywała tutaj zasada "kto pierwszy ten lepszy", z tym że oprócz biletu na pierwszy dostępny można było wybrać również późniejszy kurs – według własnych preferencji. Bilety obowiązywały przy tym tylko przy drodze na ląd; przy powrocie nie były już wymagane – obowiązywała wówczas wszystkich jedna kolejka aczkolwiek uczciwie trzeba powiedzieć, że powrót tenderami z reguły odbywa się dużo sprawniej ze względu na większe rozłożenie powrotów pasażerów na statek w czasie niż w przypadku schodzenia na ląd.
Statek rzucił kotwicę gdzieś na środku fiordu – na tyle wgłębi, że nie było z niego widać samego Geiranger. Sprawnie spuszczono kilka łodzi na wodę:
Samo zapełnianie łodzi odbywało się bardzo sprawnie i parę minut później byliśmy już w drodze na ląd. Dopiero z tej perspektywy patrząc na mikro-pomost dla tenderów widać ogrom statku:
Po paru minutach dotarliśmy na ląd, gdzie tender zacumował przy nabrzeżu obok innego wycieczkowca:
Na lądzie przywitał nas tradycyjnie jakiś lokalny troll:-)
Pogoda była rewelacyjna tzn. podobna jak w poprzednich dniach. Rano może było trochę chłodnawo, ale potem tylko lepiej z ok. 25-26 st. w środku dnia.
Geiranger to niewielka wioska – jeśli chodzi o obszar jest może większa od Hellesylt ale liczba mieszkańców podobna – niespełna 300. Przybycie dwóch statków dosłownie ją zwielokrotniło :-)
W ramach ciekawostek warto wspomnieć, że nad miejscowością i całym fiordem wisi odroczony w czasie wyrok – uważa się, że jedna z pobliskich gór wcześniej czy później osunie się do fiordu powodując tsunami oraz niszcząc okoliczne osady i prawdopodobnie całkowicie przeobrażając/niszcząc fiord. Na szczęście nie stało się to w czasie naszej wizyty :-)
W samym Geiranger miałem w planie – poza spacerem po wiosce, wybrać się na wycieczkę szlakiem turystycznym i zobaczyć fiord z góry. Wokół Geiranger jest zresztą całkiem sporo szlaków i łazikując po górach można tu spędzić naprawdę dużo czasu. Najważniejsze są zaznaczone na poniższej mapce:
Moim celem było przejście do widocznego na mapie punktu "Vesteras gard" a następnie na punk widokowy "Vesterasfjellet" (punkt B) oraz "Losta" (punkt C). Pierwszy z tych punktów widokowych zlokalizowany jest praktycznie na szczycie wiszącego nad portem klifu – zaznaczyłem go na poniższej fotce:
Ale po kolei…
Samo Geiranger jest miejscowością dość gwałtownie opadającą w dół – w stronę fiordu. Z tego powodu najpierw trzeba podejść wyżej – do miejsca, w którym znajduje się "centrum" osady. Po drodze minąłem stary kościółek z połowy XIX wieku:
…skąd roztacza się całkiem przyzwoity widok na położony poniżej fiord:
Naszego statku na w/w fotce nie widać – był zasłonięty przez drugiego kolosa cumującego w porcie.
Nieco powyżej kościoła można zobaczyć Fjordsenter – duży obiekt o bardzo nietypowym kształcie, w którym można zapoznać się z mapą okolicy, zasięgnąć informacji, skorzystać z jakiejś oferty gastronomicznej, sklepów z pamiątkami, toalet i pewnie czegoś jeszcze.
Dużym powodzeniem cieszy się otoczenie tego obiektu – stanowi ono miejsce do opalania, grillowania oraz wszelkiej maści relaksu.
W okolicach Fjordsenter rozpoczyna się spora część szlaków, w tym mój:
Początkowo droga biegła przez las, który stopniowo przeszedł w łąkę – aż do punktu "Vesteras gard", który okazał się parkingiem ze sporą gospodą. W obiekcie tym zresztą dostępny jest taras dla turystów, z którego roztacza się ładny widok m.in. na Fjordsenter - dopiero stąd można zobaczyć mocno nieregularny kształt tego obiektu:
Dalej przez dłuższy odcinek szlak jest praktycznie płaski i prowadzi przez otwartą przestrzeń:
Po drodze do punktów widokowych można spotkać cały zwierzyniec: pierwsze pojawiły się owce, które było słychać z daleka – owcza młodzież była nieprawdopodobnie rozdarta:
Uzupełnieniem były hasające po wzgórzach lamy (mówiąc szczerze nie wiedziałem, że potrafią osiągać takie prędkości) :
Całości dopełniały kozy.
Niestety obecność tego zwierzyńca miała zasadniczą wadę – ilość "min" na szlaku na tym odcinku jest nieprawdopodobna i trzeba naprawdę uważać, żeby w nie nie wdepnąć:-)
Pierwszy punkt widokowy zlokalizowany jest dosłownie na klifie:
Krawędź klifu jest zabezpieczona częściowo siatką – aczkolwiek otwarte pozostaje pytanie, czy ma ona chronić przed upadkiem turystów czy też liczne owce i kozy szwendające się w jej bezpośrednim sąsiedztwie…
Widok z punktu widokowego jest dosłownie bajkowy. Widać stąd bardzo dobrze cumujący przy rozłożonym nabrzeżu statek jak również sam fiord.
Z punktu widokowego roztacza się zresztą piękny widok nie tylko na sam fiord ale również na góry położone w głębi doliny:
Jak dla mnie jeszcze bardziej bajkowy widok jest tuż przed wejściem na punkt widokowy - pasterska chatka z zielonym dachem oraz zwierzyńcem dookoła:
Przejście do drugiego punktu widokowego dostarcza kolejnych wrażeń:
Tu już nie ma żadnych barierek – trzeba naprawdę uważać.
W drodze powrotnej warto jeszcze wspomnieć o soczystych, kwiecistych łąkach z widokiem na wielki wodospad w tle:
…oraz wijący się praktycznie przez cały Geiranger wielostopniowy wodospad: