W stosunkowo bliskiej odległości od miasta można zobaczyć pomnik uważany za kolebkę Norwegii:
Został on wzniesiony w 1000-lecie zjednoczenia Norwegii przez Haralda Pięknowłosego. Według legendy został tutaj pochowany jednak historycy się spierają co do tego, czy faktycznie tak było.
Obok na niewielkim wzniesieniu można zobaczyć również kamienny krzyż (przez niektórych datowany na X wiek), w przeszłości głoszący, że dotarła tutaj religia chrześcijańska. Krzyż złamał się w czasie jednej z zim XIX wieku i po rekonstrukcji składa się z dwóch części spiętych metalowymi pierścieniami:
U podnóża wzgórza zlokalizowany jest jeden z kampingów, których w następnych dniach miałem okazję widzieć co najmniej kilkanaście. Niewątpliwie miał swój urok, a jak się później dowiedziałem od przewodnika zwiedzanie Norwegii kamperem lub samochodem szczególnie latem jest niezwykle popularne.
Z tego miejsca warto się przejść dalej – wzdłuż malowniczego wybrzeża pokrytego w dużej części nieprawdopodobnie soczystą zieloną trawą. Okolica ta zaczęła przypominać tutaj moje norweskie wyobrażenia – z poszarpanym brzegiem, nieśmiałymi klifami, szwendającymi się wszędzie owcami oraz bardzo silnym wiatrem.
Na końcu wycieczki – już na gołej skale – zlokalizowana jest mała latarnia sygnalizacyjna:
Ale wytrzymać tam dłużej niż chwilę było bardzo trudno – silny wiatr chciał dosłownie urwać głowę…
W drodze powrotnej "zahaczyłem" jeszcze o kościółek z XIX wieku o nazwie Skåre kirke:
Niestety w dniu naszej wizyty w Haugesund zamknięty był na cztery spusty, w związku z czym pozostała tylko możliwość obejrzenia go z zewnątrz.
I na tym zakończył się mój pierwszy spacerek po Haugesund. Biorąc pod uwagę kolejne miejscowości na trasie – Olden, Hellesylt, Geiranger czy Flam była to wręcz metropolia. Dała ona również pierwszą szansę na spotkanie z norweską naturą a także historią i tradycjami Norwegii. Przede mną był jeszcze jeden postój w tym miejscu – około tydzień później. Poświęciłem go już niemal w całości okolicznym wzgórzom, parkom oraz szlakom turystycznym – ale o tym napiszę pewnie za kilka dni.
A tymczasem przed nami pierwszy prawdziwy norweski fiord, małe Olden i lodowiec (a w zasadzie to co z niego zostało)…@Złoty - Szczerze mówiąc tym razem planowałem skupić się przede wszystkim na trasie i tym co można było zobaczyć po drodze. Co do samego statku to z jednej strony traktowałem go głównie jako sypialnię/restaurację/bar i z racji intensywności rejsu mniej niż zwykle korzystałem z jego atrakcji - ale jeśli masz jakieś pytania, pytaj proszę śmiało. Postaram się odpowiedzieć.
Samo funkcjonowanie na Costa Favolosa oraz jej organizacja i atrakcje wyglądają podobnie jak na innych rejsach Costy, gdzie opisałem to bardziej szczegółowo. Więcej informacji znajdziesz we wcześniejszych moich relacjach z pokładu statków Costy:
Warto wstać rano, aby zobaczyć przepiękne okolice w trakcie żeglugi fiordem. Statek płynął bardzo powoli i pokonanie tych zaledwie 100km zajęło ładnych parę godzin – ale z drugiej strony dla śpiochów zawsze pozostawała możliwość podziwiania widoków podczas drogi powrotnej – trwa mniej więcej tyle samo a ponieważ zmrok zapada bardzo późno, fiord nie zginie w mroku nocy.
Rano było baaardzo zimno, ale później temperatura się podnosiła – aż osiągnęła okolice 25 stopni w środku dnia. Biorąc pod uwagę zaśnieżone szczyty wokół i lodowiec w oddali było w tym jednak coś dziwnego…
Tak wyglądały poranne widoczki z jednego z górnych pokładów:
Około godz. 8 na horyzoncie pojawiło się Olden:
Mówiąc bardzo oględnie, Olden to mała wioska z nieco ponad 1000 mieszkańców i bardzo rozproszoną zabudową ulokowaną na otaczających fiord wzgórzach. Wioska ma jednak swoje "centrum" zlokalizowane w pobliżu miejsca, przy którym cumują statki wycieczkowe. Oprócz dużego pawilonu, w którym ulokowały się sklepy (głównie z pamiątkami) i biura turystyczne oraz położonej w pobliżu stacji benzynowej, składa się na nie kilka sklepów skomasowanych w mały park handlowy. W tle można z kolei zobaczyć jeden z licznych (nie podejmuję się nawet szacować ilu – na pewno słowo "dziesiątków" jest niewystarczające) strumyków przechodzących miejscami w wodospad:
Trzeba przy tym przyznać, że statek po przybiciu do portu totalnie dominuje nad okolicą:
Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, kiedy we fiordzie jest więcej niż jeden statek (wówczas pozostałe stoją na kotwicy a pasażerowie są dostarczania na ląd łodziami – nabrzeże pozwala na przyjęcie tylko jednej jednostki).
Tuż po zejściu ze statku powitały nas tradycyjne norweskie trolle:
Jak się okazało później nie były to wcale ostatnie trolle tego dnia…
Przed większością domów w Olden (i nie tylko) można zobaczyć charakterystyczne trójkątne flagi:
Flaga ta ma swoją nazwę – ale niestety jej nie pomnę. Jak wyjaśnił nam później przewodnik jest to znak dla wszystkich, że właściciel jest w domu i zaprasza do siebie – tradycyjny symbol norweskiej gościnności. W Polsce (i pewnie nie tylko) mógłby to też być znak nie tylko dla gości…
:-)
W Olden miałem w planie wybrać się do położonej w pobliżu doliny, z której można zobaczyć lodowiec (a właściwie jego jęzor) o nazwie Briksdal. Ponieważ dostałem od Costy "prezent" w postaci środków na statkowym koncie, które mogłem wydać w trakcie rejsu na co chciałem (z wyjątkiem tzw. "napiwków" oraz wydatków w kasynie), w ramach zagospodarowania tych środków skorzystałem ze statkowej wycieczki. A ponieważ start wycieczki wyznaczono nam na godz. 13, bezpośrednio po przybyciu do Olden zrobiłem sobie indywidualną wycieczkę wstępną po samym Olden i najbliższej okolicy.
Wracając do lodowca, jeśli chodzi o dostanie się w jego okolice, nie ma z tym większego problemu. Zaraz po zejściu ze statku można się natknąć na co najmniej kilka opcji dojazdu na miejsce – ceny zaczynają się od 30-40 EUR za transport w obie strony.
Pierwsze kroki po zejściu ze statku skierowałem w stronę białego kościoła z XVIII wieku, wokół którego zlokalizowany jest niewielki cmentarz:
Jak się okazało, kościół ten w odróżnieniu od drugiego-czerwonego nazywany jest "starym". Czerwony jak łatwo się domyślić z kolei jest "nowym".
Warto przy tym wspomnieć, że swojego czasu w Olden osiedlił się znany amerykański malarz (a przy okazji milioner) William Singer i to dzięki jego staraniom stary kościół został uratowany przed ruiną. Również dzięki jego pomocy wybudowano drugą z wymienionych świątyń.
Od starego kościoła skierowałem się w stronę rzeczki, do której co kilkaset metrów wpada spływający z gór strumyk lub jakiś wodospad. Wzdłuż rzeki prowadzi wąska ścieżka:
Praktycznie z każdego miejsca w Olden można podziwiać przepiękną panoramę doliny z zaśnieżonymi górami i ledwo widocznym w oddali lodowcem na ich szczytach:
A tak prezentuje się nowy kościół:
…i zlokalizowane w jego okolicy tradycyjne domki:
Dla tych, którzy w Olden byli już wcześniej lub z jakichś powodów nie wybierają się na wycieczkę w pobliże lodowca Briksdal, w okolicy jest wytyczonych kilka szlaków. Jednym z nich jest szlak na punkt widokowy Huaren (początek szlaku zlokalizowany jest w okolicy szkoły w Olden), z którego można podziwiać panoramę fiordu:
A ja tymczasem powoli wróciłem na statek. Uzbroiłem się w zimową odzież (no bo jak jedziemy w okolice lodowca to musi być zimno – tak mi się przynajmniej wydawało) i pomaszerowałem na miejsce zbiórki mojej wycieczki…
C.D.N.Zatem przyszedł czas na wizytę w Briksdalen i spotkanie z jęzorem lodowca Briksdal. Jest to stosunkowo niedaleko od Olden (ok. 20 km). Dojazd na miejsce może jednak zająć nawet blisko godzinę ze względu na wąską drogę, na której co jakiś czas trzeba się zatrzymywać, aby przepuścić samochody jadące z przeciwnej strony.
Naszym przewodnikiem okazał się Niemiec, który rok wcześniej zachęcony tutejszą naturą przeprowadził się do Norwegii i aktualnie pracuje w biznesie turystycznym.
Praktycznie cała droga prowadzi korytem doliny polodowcowej – początkowo przez Olden (m.in. obok nowego kościoła), a później wzdłuż jezior o mocno wydłużonym kształcie i "wpasowanych" w kształt doliny. Z obu stron drogi co chwilę zresztą spływają do nich liczne strumienie – a co jakiś czas wpada mniej lub bardziej widowiskowy wodospad:
O ile pierwsze wodospady budziły wśród wycieczkowiczów "ochy" i "achy", każdy chciał je fotografować czy filmować, o tyle w mniej więcej w połowie drogi spowszedniały już one wszystkim na tyle, że tylko z mniejszą lub większą ciekawością się im przyglądali.
Naszym punktem docelowym był wielki parking towarzyszący centrum obsługi turystów, spod którego prowadził szlak do jęzora lodowca:
Dosłownie za naszymi plecami szumiał olbrzymi strumień spadający z jednego ze zboczy wysokiej na ponad 1300 metrów góry w kilku kaskadach – będzie go widać na jednym z dalszych zdjęć.
Przejście od parkingu do jęzora lodowca zajmuje ok. 40-50 minut. Trasa jest raczej spacerowa – prowadzi praktycznie na całej długości lekko wznoszącą się utwardzoną drogą i pomijając jedno miejsce, gdzie trzeba nieco bardziej wyjść pod górę przypomina drogę na Polanę Chochołowską w naszych Tatrach.
Dla tych, którzy z różnych powodów nie chcieli (lub nie mogli) zaliczać tej trasy pieszo, miejscowi przygotowali alternatywne (płatne) rozwiązanie – kilkuosobowe pojazdy terenowe o wdzięcznej nazwie "troll". Takie mechaniczne trolle
:-)
Tak wygląda sam szlak – patrząc w kierunku parkingu, z którego się wychodzi. To jest zresztą to jedyne wspomniane miejsce o jakiejś poważniejszej różnicy poziomów:
Zresztą patrząc w kierunku początku wędrówki można podziwiać również piękną panoramę doliny, z której wyszliśmy. W oddali widać wielki strumień/wodospad spadający z wysokości około 1000 metrów, o którym wspominałem wcześniej oraz ledwo widoczne dachy domków składających się na centrum obsługi turystów – właśnie tam znajduje się parking, z którego wyszliśmy:
Mniej więcej w połowie drogi przechodzi się obok dużego i bardzo widowiskowego wodospadu. Mostek przez rzeczkę jest miejscem z gwarantowanym prysznicem-mgiełką. Z racji tego, że woda jest lodowata (w końcu rzeczka zaczyna swój bieg właśnie od lodowca), daje to znakomity efekt odświeżający. W tym miejsce, w tle za wodospadem – chociaż może jeszcze niewyraźnie - widać jęzor lodowca:
Praktycznie po minięciu wodospadu, droga prowadzi już praktycznie cały czas po prawie płaskim terenie. Dolina się zwęża, las co ciekawe miejscami gęstnieje a lodowiec widać coraz lepiej:
Ze wzgórz wokół kotła, do którego prowadzi droga spływają dziesiątki mniejszych i większych strumyków:
W pewnym momencie pojawia się tablica informująca o miejscu, do którego dochodził jęzor lodowca w 1920 roku. Było to zaledwie niespełna 100 lat temu – dzisiaj jest tutaj lasek a do jęzora lodowca jest jeszcze spory kawałek. GPS w moim telefonie zmierzył odległość od tego miejsca do ogrodzenia nad jeziorem, którego nie powinno się przekraczać 850m czyli w praktyce jęzor lodowca cofnął się przez 100 lat o co najmniej kilometr:
W końcu dotarliśmy do końca szlaku i jeziora, które daje początek biegu rzeczce wzdłuż której szliśmy od parkingu – zasilanej z kolei wodą z lodowca oraz z okolicznych wzgórz. No i zobaczyliśmy w końcu jęzor lodowca jak na dłoni…
Dziś jęzor urywa się gdzieś na zboczu i nie dochodzi do jeziora, tymczasem jak pokazuje jedno ze zdjęć obok parkingu, zaledwie ok. 10 lat temu kończył się on praktycznie w jeziorze:
Jeszcze kilka słów nt. specyficznej pogody w tym miejscu. Z jednej strony lodowiec i góry śniegu na okolicznych wzgórzach, z drugiej lodowata woda w jeziorze i rzeczce a temu wszystkiemu towarzyszyła całkiem miła dla organizmu temperatura, która moim zdaniem sięgała 15-20 stopni. Kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki i inne zimowe odzienia nie były nikomu do niczego potrzebne – chociaż niektórzy z jakichś powodów je zakładali
:-)
Powrót na parking zaliczyliśmy tą samą drogą.
W drodze powrotnej na statek, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę nad jednym z jezior wzdłuż drogi, aby rzucić okiem na potężny masyw górski pokryty śniegiem, z którego "spływa" lodowiec Briksdal:
Uroku (tak w tym, jak i w wielu innych miejscach w Norwegii) dodawały liczne piramidki z kamyków zbudowane przez turystów, oznaczających w ten sposób miejsca, do których chcieliby wrócić:
A tymczasem wróciliśmy na statek i wyruszyliśmy w powrotną drogę Nordfjordem:
W kolejny dzień czekała na nas żegluga wspaniałym Geirangerfjorden oraz dwa postoje – techniczny w Hellesylt oraz właściwy w Geiranger:
Jeśli chodzi o Olden to miejsce jest naprawdę warte zobaczenia a dzień był bardzo udany. Wszystkim polecam tę okolicę:-)Dobre pytanie.
Nie widziałem żadnych dronów. Tablic o zakazie ich wykorzystania też nie widziałem - ale za bardzo się pod tym kątem nie rozglądałem.
Przy wejściu na szlak jest z tego co pamiętam jakaś tablica z mapą i zasadami poruszania, ale jej nie czytałem - sądzę jednak, że prędzej przypomina, żeby zabrać czapkę i coś do jedzenia niż żeby nie używać dronów:-) Ale swoją drogą właśnie rzuciłem okiem na YT i są tam filmy kręcone z drona więc może można...
Jeśli byś się na to zdecydował uważaj tylko na wodospady - już w sporej odległości od nich jest mniejszy lub większy prysznic. Szkoda by było drona, chociaż z tego co pamiętam parę dni na palmie na Kanarach zaliczył to i z fiordami sobie pewnie poradzi:-)Last minut jak marzenie - szczególnie na tym kierunku. Jechałbym nawet zaraz...gdyby nie to, że wróciłem stamtąd zaledwie tydzień temu:-)Fiord fiordowi nierówny. W zasadzie to chyba każdy jest trochę inny. Nordfjord, którym płynęliśmy dzień wcześniej na sporej części trasy miał łagodne opadające zbocza i zabudowę schodząca niemal do linii brzegu.
Geirangerfjord jest zupełnie inny. Bardzo strome i niedostępne wręcz zbocza spadają prawie pionowo często z wysokości kilkuset metrów. Dosłownie co kilkadziesiąt metrów spada z nich jakiś wodospad lub strumień.
Sam fiord jest odnogą nieco dłuższego Sunnylvsfjorden (26 km), który z kolei rozpoczyna się od jeszcze dłuższego (110 km) Storfjorden (110 km). Z tego ostatniego zresztą odchodzi kilka bocznych fiordów tworząc cały układ. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby przekonać się jak jest on pokręcony.
Na godz. 9 mieliśmy zaplanowane przybicie do portu w Hellesylt. To miejsce, w którym umownie kończy się Sunnylvsfjorden oraz rozpoczyna malowniczy Geirangerfjord.
Widok z samego rana z górnych pokładów był bajkowy. Mgła unosiła się jeszcze znad wzgórz ale zapowiadał się naprawdę piękny dzień. To pierwsze zdjęcia jeszcze przed przybiciem do Hellesylt:
Niesamowite zdjęcia, szkoda ze już po, ja sie dopiero pakuję a mój rejs zaczyna się 09 czerwca.Chciałem zrobić relację, ale widzę ze nie będzie już sensu. Mam nadzieję ze twoje opisy pomogą mi w mojej wyprawie.Musisz wyrobić się do piątku !!
No jasne, że pisz relację. Zawsze jest sens-poza tym w końcu pojawi się jakaś relacja z rejsu na MSC. Poza tym nie wierzę, że w 100% będziemy w tych samych miejscach i mieli te same obserwacje-może nie jeśli chodzi o porty ale o lokalne atrakcje, możliwości ich zobaczenia itp.
:-)Co do pisania, będę się starał ale nie wiem czy się wyrobię - w każdym razie możesz śledzić na bieżąco. W Norwegii na szczęście nie ma dopłat do roamingu a we fiordach praktycznie wszędzie jest zasięg 3G lub LTE (operator Telenor). Sugeruję jedynie, żebyś wybrał sobie ręcznie operatora ponieważ automaty (jak zresztą zapewne sam pamiętasz) na statku źle się kończą. Przy słabszym zasięgu automat potrafi przełączyć się na Telenor Maritime czyli sieć GSM generowaną przez statek (tak jest u Costy czy NCL ale w MSC pewnie podobnie bo to "morski standard"), w której ceny są kosmiczne.
Wszystko wskazuje na to że w tym roku pogoda jest jak na Norwegię odlotowa i na razie zanosi się na to, że taka pozostanie przez kolejne tygodnie. Znajomy dzwonił że w Tromso prawie 10st
;-). W Stavanger (które pominęliście!) w zasadzie regularnie 25+, zaś ostatni weekend dobiło 30, szaleństwo na plażach, oraz na drogach dojazdowych do nich...Norwegia chyba faktycznie tak ma, że gdzie by się nie pojechało to znajdzie się urokliwe, a czasem wręcz powalające miejsca. I to bez względu na to czym podróżujemy.
@Złoty - Szczerze mówiąc tym razem planowałem skupić się przede wszystkim na trasie i tym co można było zobaczyć po drodze. Co do samego statku to z jednej strony traktowałem go głównie jako sypialnię/restaurację/bar i z racji intensywności rejsu mniej niż zwykle korzystałem z jego atrakcji - ale jeśli masz jakieś pytania, pytaj proszę śmiało. Postaram się odpowiedzieć.Samo funkcjonowanie na Costa Favolosa oraz jej organizacja i atrakcje wyglądają podobnie jak na innych rejsach Costy, gdzie opisałem to bardziej szczegółowo. Więcej informacji znajdziesz we wcześniejszych moich relacjach z pokładu statków Costy:rejs-wycieczkowy-z-florydy-karaiby,210,10564621-dni-na-statku-czyli-z-ziemi-wloskiej-do-dubaju,219,120651z-wyspy-na-wyspe-czyli-wyprawa-na-karaiby,211,123316
Trudno się powstrzymać od pozostawienia komentarza oglądając Twoją fotorelacje. Kiedyś też miałem okazję popłynąć rejsem do Chin, ponieważ pracodawca zapewnił to mnie i mojej małżonce w Travelinc w ramach prezentu urodzinowego od firmy. Jako Klient zresztą uważam, że jest to jeden z czołowych organizatorów rejsów statkiem na jakiego można trafić. Każdy detal dopięty jest na ostatni guzik, nie ma zbędnego zamieszania tuż przed wyjazdem, bo nagle coś się przypomni. Ceny też są przyzwoite, można trafić na fajne promocje a dodatkowo w umowie nie ma żadnych ukrytych opłat i to się ceni. Piękne wspomnienia! Dzięki, że przypomniałeś mi o moich!
Dobre pytanie.Nie widziałem żadnych dronów. Tablic o zakazie ich wykorzystania też nie widziałem - ale za bardzo się pod tym kątem nie rozglądałem. Przy wejściu na szlak jest z tego co pamiętam jakaś tablica z mapą i zasadami poruszania, ale nie czytałem - sądzę jednak, że prędzej żeby zabrać czapkę i coś do jedzenia niż żeby nie używać dronów:-) Ale swoją drogą właśnie rzuciłem okiem na YT i są tam filmy kręcone z drona więc może można...Jeśli byś się na to zdecydował uważaj tylko na wodospady - już w sporej odległości od nich jest mniejszy lub większy prysznic. Szkoda by było drona, chociaż z tego co pamiętam parę dni na palmie na Kanarach zaliczył to i z fiordami sobie pewnie poradzi:-)
jeśłi kogoś interesuje to mój rejs na fiordy który zaczyna się jutro z Kilonii właśnie staniał do 299E za osobę w kabinie z balkonem. Czasu jest mało ale wczoraj jeszcze kosztował 1499E od osoby.
Normalnie czuję się jak z indywidualnym przewodnikiem. 24h wcześniej mam dokładny opis wraz ze zdjęciami. Prawdopodobnie nawet trawa jest z tego samego koszenia, a i ekspedientka w kasie pewnie ta sama. Jeszcze raz dzięki. Właśnie wypływam z Olden i jutro będe we Fläm.Czuje się zobowiązany na najblizszym spotkaniu postawić jakieś dobre piwo.Wysłane z taptaka.
Zazdroszczę Wam tej pogody. Gdyby nie śnieg na niektórych zdjęciach, możnaby odnieść wrażenie, że rejs był gdzieś po Adriatyku
:)Kto wie, może i nam się poszczęści od 20.06...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@tropikey - z tego co pamętam ty lecisz chyba do Alesund. Zakładam, że to raczej nie jest miejsce na początek jakiegoś rejsu. Na długo ? Planujesz coś stacjonarnego czy jakaś objazdówka/opływówka
:-) ?
Niestety, nie rejs - a po tym, co tu (i u @brzemia) przeczytałem, to mocno żałuję. Ale i na to przyjdzie pora
:)My w Alesund mamy bazę z Airbnb + auto. Przez 6 dni mamy zamiar skupić się na okolicach Alesund, a tych nie brakuje
:)
Norwegia z każdego środka lokomocji jest przepiękna. W tym roku pogoda jest wyjątkowa, myślę ze i tobie dopisze słońce przez 20h dziennie
;)Wysłane z taptaka.
Niestety, prognozy są bardzo kiepskie. Już pal licho, że ma być 15 - 16 st. C (w sumie, na zwiedzanie to lepsze, niż 30), ale chmury i deszcze to prawdziwa zmora
:(Po cichu liczę na to, że w ciągu tygodnia te złowieszcze zapowiedzi się choć ciut zmienią. Oby...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Super relacja. Zaniepokoił mnie tylko jeden znak na Twoim zdjęciu, ten na trasie z zakazem rozbijania namiotu. Tak jest na całym szlaku czy tylko przy tym jeziorku ? Zamierzamy jedną noc spędzić gdzieś na wzgórzach w okolicy Bergen ale w pobliżu Sandvikspilen. Wiadomo, że trzeba się trochę oddalić od głównego szlaku, ale czy nie jest to teren jakiegoś Parku Narodowego? Pozdrawiam i życzę sobie takiej pogody jaką mieliście
;)
@tropikey - W ciągu tygodnia to prognoza może się jeszcze zmienić kilka razy; na tym etapie bym się nie przejmował - za wcześnie.@mmaratonczyk - Podobne znaki widziałem wyłącznie w okolicach większych jezior - poza nimi nie przypominam sobie ani jednego. Poza tym na trasie Ulriken-Floyen widziałem dwa lub trzy rozbite namioty - nie wspominając o dzieciakach, o których pisałem - według relacji jednej z ich opiekunek nocowały one również w namiotach gdzieś w tej okolicy. Przewodnik, z którym miałem wycieczkę w Olden mówił, że w Norwegii prawo dopuszcza rozbijanie na jedną noc namiotów oraz rozpalanie ognia wszędzie (również na terenach prywatnych) za wyjątkiem tych, które wyraźnie zostały oznaczone zakazem - nakłada jednocześnie obowiązek posprzątania po sobie ale to raczej oczywiste.
No to powiem, że szok...tydzień temu z biletami nie było problemów (akurat ja korzystałem z wycieczki ale byłem sprawdzić z ciekawości).Wygląda na to, że legendy internetowe na ten temat wbrew temu co napisałem są prawdziwe...
Dopytałem w informacji. Wygląda to tak, że są bilety na 12.00 ale w 1 stronę lub powrót 3h później. Jako ze mydral to tylko stacja kolejowa i nic więcej, siedziec tam 3h i czekac na powrót to średnia atrakcja.Śewdnia wieku kupujących bilety to 70lat. Wątpię ze będą schodzić na dół.Wysłane z taptaka.
Możecie zrobić coś podobnego jak ja - wyjechać albo do końca albo do przedostatniej stacji, zejść ze dwie stacje niżej i wsiąść do pociągu powrotnego. Między Vatnahalsen a Blomheller jest ok. 7-8 km naprawdę lajtowej trasy. Jakiś kilometr wcześniej jest Kardal ale chyba trzeba odejść gdzieś od drogi w bok. Blomheller i Berekvam są bezpośrednio przy drodze, którą się schodzi z Myrdal/Vatnahalsem w dół.
Ja mam bilety kupione przez Internet. Z ciekawosci chciałem sprawdzić te teorie. Jak widac, częściowo są prawdziwe. Jeśli ktoś chce czekać kilka godzin na stacji to moze. Lepiej jednak zejść pieszo na dół.Wysłane z taptaka.
A udało Ci się kupić bilet przez internet w obie strony ? Z tego co sprawdzałem to na https://www.nsb.no/ dostępne są tylko bilety w jedną stronę (oczywiście można kupić dwa pojedyncze - osobno tam i z powrotem chociaż wtedy jest drożej niż zwykły bilet łączony).W takim razie życzę miłych wrażeń na trasie
:-)
@mmaratonczyk - Z ciekawości sprawdziłem kwestię dot. rozbijania namiotów w górach u źródła. Z informacji na stronie https://en.visitbergen.com/things-to-do ... en-p984113 wynika, że jest to dozwolone. Najbardziej istotny fragment:Camping and swimming:Camping is allowed for up to 2 days in the city mountains. Exceptions around Fløyen and in areas close to drinking waters or waters supplying, adjoining or close to the drinking waters. Swimming is permitted in any water that is not drinking water or within the catchment for drinking waters.
W stosunkowo bliskiej odległości od miasta można zobaczyć pomnik uważany za kolebkę Norwegii:
Został on wzniesiony w 1000-lecie zjednoczenia Norwegii przez Haralda Pięknowłosego. Według legendy został tutaj pochowany jednak historycy się spierają co do tego, czy faktycznie tak było.
Obok na niewielkim wzniesieniu można zobaczyć również kamienny krzyż (przez niektórych datowany na X wiek), w przeszłości głoszący, że dotarła tutaj religia chrześcijańska. Krzyż złamał się w czasie jednej z zim XIX wieku i po rekonstrukcji składa się z dwóch części spiętych metalowymi pierścieniami:
U podnóża wzgórza zlokalizowany jest jeden z kampingów, których w następnych dniach miałem okazję widzieć co najmniej kilkanaście. Niewątpliwie miał swój urok, a jak się później dowiedziałem od przewodnika zwiedzanie Norwegii kamperem lub samochodem szczególnie latem jest niezwykle popularne.
Z tego miejsca warto się przejść dalej – wzdłuż malowniczego wybrzeża pokrytego w dużej części nieprawdopodobnie soczystą zieloną trawą. Okolica ta zaczęła przypominać tutaj moje norweskie wyobrażenia – z poszarpanym brzegiem, nieśmiałymi klifami, szwendającymi się wszędzie owcami oraz bardzo silnym wiatrem.
Na końcu wycieczki – już na gołej skale – zlokalizowana jest mała latarnia sygnalizacyjna:
Ale wytrzymać tam dłużej niż chwilę było bardzo trudno – silny wiatr chciał dosłownie urwać głowę…
W drodze powrotnej "zahaczyłem" jeszcze o kościółek z XIX wieku o nazwie Skåre kirke:
Niestety w dniu naszej wizyty w Haugesund zamknięty był na cztery spusty, w związku z czym pozostała tylko możliwość obejrzenia go z zewnątrz.
I na tym zakończył się mój pierwszy spacerek po Haugesund. Biorąc pod uwagę kolejne miejscowości na trasie – Olden, Hellesylt, Geiranger czy Flam była to wręcz metropolia. Dała ona również pierwszą szansę na spotkanie z norweską naturą a także historią i tradycjami Norwegii. Przede mną był jeszcze jeden postój w tym miejscu – około tydzień później. Poświęciłem go już niemal w całości okolicznym wzgórzom, parkom oraz szlakom turystycznym – ale o tym napiszę pewnie za kilka dni.
A tymczasem przed nami pierwszy prawdziwy norweski fiord, małe Olden i lodowiec (a w zasadzie to co z niego zostało)…@Złoty - Szczerze mówiąc tym razem planowałem skupić się przede wszystkim na trasie i tym co można było zobaczyć po drodze. Co do samego statku to z jednej strony traktowałem go głównie jako sypialnię/restaurację/bar i z racji intensywności rejsu mniej niż zwykle korzystałem z jego atrakcji - ale jeśli masz jakieś pytania, pytaj proszę śmiało. Postaram się odpowiedzieć.
Samo funkcjonowanie na Costa Favolosa oraz jej organizacja i atrakcje wyglądają podobnie jak na innych rejsach Costy, gdzie opisałem to bardziej szczegółowo.
Więcej informacji znajdziesz we wcześniejszych moich relacjach z pokładu statków Costy:
rejs-wycieczkowy-z-florydy-karaiby,210,105646
21-dni-na-statku-czyli-z-ziemi-wloskiej-do-dubaju,219,120651
z-wyspy-na-wyspe-czyli-wyprawa-na-karaiby,211,123316Kolejnego dnia na naszej trasie czekał na nas bajkowy Nordfjord, na którego jednym z końców leży senna wioska o nazwie Olden. Sam fiord nie ma aspiracji bicia rekordu w konkurencji tych najdłuższych (ma "zaledwie" ok. 106 km), jednak dostarcza naprawdę niezapomnianych atrakcji.
Warto wstać rano, aby zobaczyć przepiękne okolice w trakcie żeglugi fiordem. Statek płynął bardzo powoli i pokonanie tych zaledwie 100km zajęło ładnych parę godzin – ale z drugiej strony dla śpiochów zawsze pozostawała możliwość podziwiania widoków podczas drogi powrotnej – trwa mniej więcej tyle samo a ponieważ zmrok zapada bardzo późno, fiord nie zginie w mroku nocy.
Rano było baaardzo zimno, ale później temperatura się podnosiła – aż osiągnęła okolice 25 stopni w środku dnia. Biorąc pod uwagę zaśnieżone szczyty wokół i lodowiec w oddali było w tym jednak coś dziwnego…
Tak wyglądały poranne widoczki z jednego z górnych pokładów:
Około godz. 8 na horyzoncie pojawiło się Olden:
Mówiąc bardzo oględnie, Olden to mała wioska z nieco ponad 1000 mieszkańców i bardzo rozproszoną zabudową ulokowaną na otaczających fiord wzgórzach. Wioska ma jednak swoje "centrum" zlokalizowane w pobliżu miejsca, przy którym cumują statki wycieczkowe. Oprócz dużego pawilonu, w którym ulokowały się sklepy (głównie z pamiątkami) i biura turystyczne oraz położonej w pobliżu stacji benzynowej, składa się na nie kilka sklepów skomasowanych w mały park handlowy. W tle można z kolei zobaczyć jeden z licznych (nie podejmuję się nawet szacować ilu – na pewno słowo "dziesiątków" jest niewystarczające) strumyków przechodzących miejscami w wodospad:
Trzeba przy tym przyznać, że statek po przybiciu do portu totalnie dominuje nad okolicą:
Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, kiedy we fiordzie jest więcej niż jeden statek (wówczas pozostałe stoją na kotwicy a pasażerowie są dostarczania na ląd łodziami – nabrzeże pozwala na przyjęcie tylko jednej jednostki).
Tuż po zejściu ze statku powitały nas tradycyjne norweskie trolle:
Jak się okazało później nie były to wcale ostatnie trolle tego dnia…
Przed większością domów w Olden (i nie tylko) można zobaczyć charakterystyczne trójkątne flagi:
Flaga ta ma swoją nazwę – ale niestety jej nie pomnę. Jak wyjaśnił nam później przewodnik jest to znak dla wszystkich, że właściciel jest w domu i zaprasza do siebie – tradycyjny symbol norweskiej gościnności. W Polsce (i pewnie nie tylko) mógłby to też być znak nie tylko dla gości… :-)
W Olden miałem w planie wybrać się do położonej w pobliżu doliny, z której można zobaczyć lodowiec (a właściwie jego jęzor) o nazwie Briksdal. Ponieważ dostałem od Costy "prezent" w postaci środków na statkowym koncie, które mogłem wydać w trakcie rejsu na co chciałem (z wyjątkiem tzw. "napiwków" oraz wydatków w kasynie), w ramach zagospodarowania tych środków skorzystałem ze statkowej wycieczki. A ponieważ start wycieczki wyznaczono nam na godz. 13, bezpośrednio po przybyciu do Olden zrobiłem sobie indywidualną wycieczkę wstępną po samym Olden i najbliższej okolicy.
Wracając do lodowca, jeśli chodzi o dostanie się w jego okolice, nie ma z tym większego problemu. Zaraz po zejściu ze statku można się natknąć na co najmniej kilka opcji dojazdu na miejsce – ceny zaczynają się od 30-40 EUR za transport w obie strony.
Pierwsze kroki po zejściu ze statku skierowałem w stronę białego kościoła z XVIII wieku, wokół którego zlokalizowany jest niewielki cmentarz:
Jak się okazało, kościół ten w odróżnieniu od drugiego-czerwonego nazywany jest "starym". Czerwony jak łatwo się domyślić z kolei jest "nowym".
Warto przy tym wspomnieć, że swojego czasu w Olden osiedlił się znany amerykański malarz (a przy okazji milioner) William Singer i to dzięki jego staraniom stary kościół został uratowany przed ruiną. Również dzięki jego pomocy wybudowano drugą z wymienionych świątyń.
Od starego kościoła skierowałem się w stronę rzeczki, do której co kilkaset metrów wpada spływający z gór strumyk lub jakiś wodospad. Wzdłuż rzeki prowadzi wąska ścieżka:
Praktycznie z każdego miejsca w Olden można podziwiać przepiękną panoramę doliny z zaśnieżonymi górami i ledwo widocznym w oddali lodowcem na ich szczytach:
A tak prezentuje się nowy kościół:
…i zlokalizowane w jego okolicy tradycyjne domki:
Dla tych, którzy w Olden byli już wcześniej lub z jakichś powodów nie wybierają się na wycieczkę w pobliże lodowca Briksdal, w okolicy jest wytyczonych kilka szlaków. Jednym z nich jest szlak na punkt widokowy Huaren (początek szlaku zlokalizowany jest w okolicy szkoły w Olden), z którego można podziwiać panoramę fiordu:
A ja tymczasem powoli wróciłem na statek. Uzbroiłem się w zimową odzież (no bo jak jedziemy w okolice lodowca to musi być zimno – tak mi się przynajmniej wydawało) i pomaszerowałem na miejsce zbiórki mojej wycieczki…
C.D.N.Zatem przyszedł czas na wizytę w Briksdalen i spotkanie z jęzorem lodowca Briksdal. Jest to stosunkowo niedaleko od Olden (ok. 20 km). Dojazd na miejsce może jednak zająć nawet blisko godzinę ze względu na wąską drogę, na której co jakiś czas trzeba się zatrzymywać, aby przepuścić samochody jadące z przeciwnej strony.
Naszym przewodnikiem okazał się Niemiec, który rok wcześniej zachęcony tutejszą naturą przeprowadził się do Norwegii i aktualnie pracuje w biznesie turystycznym.
Praktycznie cała droga prowadzi korytem doliny polodowcowej – początkowo przez Olden (m.in. obok nowego kościoła), a później wzdłuż jezior o mocno wydłużonym kształcie i "wpasowanych" w kształt doliny. Z obu stron drogi co chwilę zresztą spływają do nich liczne strumienie – a co jakiś czas wpada mniej lub bardziej widowiskowy wodospad:
O ile pierwsze wodospady budziły wśród wycieczkowiczów "ochy" i "achy", każdy chciał je fotografować czy filmować, o tyle w mniej więcej w połowie drogi spowszedniały już one wszystkim na tyle, że tylko z mniejszą lub większą ciekawością się im przyglądali.
Naszym punktem docelowym był wielki parking towarzyszący centrum obsługi turystów, spod którego prowadził szlak do jęzora lodowca:
Dosłownie za naszymi plecami szumiał olbrzymi strumień spadający z jednego ze zboczy wysokiej na ponad 1300 metrów góry w kilku kaskadach – będzie go widać na jednym z dalszych zdjęć.
Przejście od parkingu do jęzora lodowca zajmuje ok. 40-50 minut. Trasa jest raczej spacerowa – prowadzi praktycznie na całej długości lekko wznoszącą się utwardzoną drogą i pomijając jedno miejsce, gdzie trzeba nieco bardziej wyjść pod górę przypomina drogę na Polanę Chochołowską w naszych Tatrach.
Dla tych, którzy z różnych powodów nie chcieli (lub nie mogli) zaliczać tej trasy pieszo, miejscowi przygotowali alternatywne (płatne) rozwiązanie – kilkuosobowe pojazdy terenowe o wdzięcznej nazwie "troll". Takie mechaniczne trolle :-)
Tak wygląda sam szlak – patrząc w kierunku parkingu, z którego się wychodzi. To jest zresztą to jedyne wspomniane miejsce o jakiejś poważniejszej różnicy poziomów:
Zresztą patrząc w kierunku początku wędrówki można podziwiać również piękną panoramę doliny, z której wyszliśmy. W oddali widać wielki strumień/wodospad spadający z wysokości około 1000 metrów, o którym wspominałem wcześniej oraz ledwo widoczne dachy domków składających się na centrum obsługi turystów – właśnie tam znajduje się parking, z którego wyszliśmy:
Mniej więcej w połowie drogi przechodzi się obok dużego i bardzo widowiskowego wodospadu. Mostek przez rzeczkę jest miejscem z gwarantowanym prysznicem-mgiełką. Z racji tego, że woda jest lodowata (w końcu rzeczka zaczyna swój bieg właśnie od lodowca), daje to znakomity efekt odświeżający. W tym miejsce, w tle za wodospadem – chociaż może jeszcze niewyraźnie - widać jęzor lodowca:
Praktycznie po minięciu wodospadu, droga prowadzi już praktycznie cały czas po prawie płaskim terenie. Dolina się zwęża, las co ciekawe miejscami gęstnieje a lodowiec widać coraz lepiej:
Ze wzgórz wokół kotła, do którego prowadzi droga spływają dziesiątki mniejszych i większych strumyków:
W pewnym momencie pojawia się tablica informująca o miejscu, do którego dochodził jęzor lodowca w 1920 roku. Było to zaledwie niespełna 100 lat temu – dzisiaj jest tutaj lasek a do jęzora lodowca jest jeszcze spory kawałek. GPS w moim telefonie zmierzył odległość od tego miejsca do ogrodzenia nad jeziorem, którego nie powinno się przekraczać 850m czyli w praktyce jęzor lodowca cofnął się przez 100 lat o co najmniej kilometr:
W końcu dotarliśmy do końca szlaku i jeziora, które daje początek biegu rzeczce wzdłuż której szliśmy od parkingu – zasilanej z kolei wodą z lodowca oraz z okolicznych wzgórz. No i zobaczyliśmy w końcu jęzor lodowca jak na dłoni…
Dziś jęzor urywa się gdzieś na zboczu i nie dochodzi do jeziora, tymczasem jak pokazuje jedno ze zdjęć obok parkingu, zaledwie ok. 10 lat temu kończył się on praktycznie w jeziorze:
Jeszcze kilka słów nt. specyficznej pogody w tym miejscu. Z jednej strony lodowiec i góry śniegu na okolicznych wzgórzach, z drugiej lodowata woda w jeziorze i rzeczce a temu wszystkiemu towarzyszyła całkiem miła dla organizmu temperatura, która moim zdaniem sięgała 15-20 stopni. Kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki i inne zimowe odzienia nie były nikomu do niczego potrzebne – chociaż niektórzy z jakichś powodów je zakładali :-)
Powrót na parking zaliczyliśmy tą samą drogą.
W drodze powrotnej na statek, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę nad jednym z jezior wzdłuż drogi, aby rzucić okiem na potężny masyw górski pokryty śniegiem, z którego "spływa" lodowiec Briksdal:
Uroku (tak w tym, jak i w wielu innych miejscach w Norwegii) dodawały liczne piramidki z kamyków zbudowane przez turystów, oznaczających w ten sposób miejsca, do których chcieliby wrócić:
A tymczasem wróciliśmy na statek i wyruszyliśmy w powrotną drogę Nordfjordem:
W kolejny dzień czekała na nas żegluga wspaniałym Geirangerfjorden oraz dwa postoje – techniczny w Hellesylt oraz właściwy w Geiranger:
Jeśli chodzi o Olden to miejsce jest naprawdę warte zobaczenia a dzień był bardzo udany. Wszystkim polecam tę okolicę:-)Dobre pytanie.
Nie widziałem żadnych dronów. Tablic o zakazie ich wykorzystania też nie widziałem - ale za bardzo się pod tym kątem nie rozglądałem.
Przy wejściu na szlak jest z tego co pamiętam jakaś tablica z mapą i zasadami poruszania, ale jej nie czytałem - sądzę jednak, że prędzej przypomina, żeby zabrać czapkę i coś do jedzenia niż żeby nie używać dronów:-) Ale swoją drogą właśnie rzuciłem okiem na YT i są tam filmy kręcone z drona więc może można...
Jeśli byś się na to zdecydował uważaj tylko na wodospady - już w sporej odległości od nich jest mniejszy lub większy prysznic. Szkoda by było drona, chociaż z tego co pamiętam parę dni na palmie na Kanarach zaliczył to i z fiordami sobie pewnie poradzi:-)Last minut jak marzenie - szczególnie na tym kierunku. Jechałbym nawet zaraz...gdyby nie to, że wróciłem stamtąd zaledwie tydzień temu:-)Fiord fiordowi nierówny. W zasadzie to chyba każdy jest trochę inny. Nordfjord, którym płynęliśmy dzień wcześniej na sporej części trasy miał łagodne opadające zbocza i zabudowę schodząca niemal do linii brzegu.
Geirangerfjord jest zupełnie inny. Bardzo strome i niedostępne wręcz zbocza spadają prawie pionowo często z wysokości kilkuset metrów. Dosłownie co kilkadziesiąt metrów spada z nich jakiś wodospad lub strumień.
Sam fiord jest odnogą nieco dłuższego Sunnylvsfjorden (26 km), który z kolei rozpoczyna się od jeszcze dłuższego (110 km) Storfjorden (110 km). Z tego ostatniego zresztą odchodzi kilka bocznych fiordów tworząc cały układ. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby przekonać się jak jest on pokręcony.
Na godz. 9 mieliśmy zaplanowane przybicie do portu w Hellesylt. To miejsce, w którym umownie kończy się Sunnylvsfjorden oraz rozpoczyna malowniczy Geirangerfjord.
Widok z samego rana z górnych pokładów był bajkowy. Mgła unosiła się jeszcze znad wzgórz ale zapowiadał się naprawdę piękny dzień. To pierwsze zdjęcia jeszcze przed przybiciem do Hellesylt: