0
greg2014 23 listopada 2017 22:55
Image

Piwniczki te zwane „kasetami” są wytworem mniej lub bardziej współczesnym i mają jedynie za zadanie zabezpieczyć pieczary grobowe przed deszczem.

Pieczary grobowe są wydrążone w skale i mają różne kształty. Ich wspólną cechą są piękne – mniej lub bardziej zachowane malowidła prezentujące sceny z życia ówczesnych mieszkańców, ich postrzeganie życia, zabawy, śmierci oraz różnego rodzaju codziennych czynności.

Warto wspomnieć, że zwiedzając pieczary grobowe trzeba przygotować się na dużą dawkę chodzenia po schodach…

Image

…ale zapewniam, że warto. Poniżej zamieszczam zdjęcia kilku fresków (wszystkie zdjęcia wykonane przez szybę; zwiedzający nie mają bezpośredniego kontaktu z freskami):

Image

Image

Image

Image

O wielkości starożytnej Tarquini świadczy ilość odkrytych grobów w tym miejscu określana na ok. 6000, z czego tylko do ok. 60 jest dostęp, z których ok. 20 udostępniono do zwiedzania. Poszczególnym pieczarom nadano patronów będących badaczami lub ludźmi zasłużonymi dla miasta. Każdej grocie towarzyszy tabliczka opisująca malowidła oraz zawierające informacje o grocie – zdjęcie przykładowej zamieszczam poniżej:

Image

Większość udostępnionych grot pochodzi z V w. p.n.e. Przypuszcza się, że byli w nich chowani przedstawiciele lokalnej arystokracji (indywidualnie lub całe rodziny) – głównie ze względu na to, że tylko ona mogła sobie pozwolić na tak okazałe grobowce.

Zwiedzanie nekropolii jest naprawdę bardzo interesujące, zawiera ona dodatkowo kilka tablic nt. historii tego miejsca, jego odkrycia a także ceremoniału pogrzebowego w tradycji etruskiej. Moim zdaniem jeśli ktoś będzie miał okazję odwiedzić Tarquinie jest to punkt obowiązkowy. Bilet kosztuje 6 EUR, a w wersji łączonej z wejściem do muzeum, o którym wspominałem wcześniej 8 EUR. Cały kompleks wpisany jest na listę dziedzictwa UNESCO.

Druga część historii miasta związana jest już z okresem średniowiecznym. Z tamtego okresu pochodzą właśnie fortyfikację oraz nieźle zachowana/odrestaurowana zabudowa.

Na uwagę zasługują tutaj liczne kościoły, z których część do dziś zachowała mniej lub bardziej romańską formę ale zobaczyć można też budowle gotyckie i barokowe. Najczęstszy jest jednak mix różnych form wynikający z przeróbek i renowacji realizowanych w różnych okresach. Najstarszy zachowany (Chiesa di San Martino) pochodzi z XI wieku:

Image

Uczciwie przy tym trzeba przyznać, że kościołami z XI-XIII wieku w Tarquini możnaby obdarować co najmniej 10 miast. Z prawie każdym z nich wiąże się jakaś historia (w wielu przypadkach bardzo ciekawa) opisana na wystawionych przed nimi tablicach informacyjnych. Można się z nich dowiedzieć np. o skutkach krótkich rządów Napoleona, który nakazał zamknięcie części kościołów, trzęsieniach ziemi, które mocno nadszarpnęły tkankę miejską w różnych okresach a także mniej lub bardziej oryginalnych pomysłach niektórych budowniczych lub fundatorów.

Poniżej zamieszczam fotki wybranych spośród nich:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ogólne wrażenia uzupełnia panorama miasta (zdjęcia wykonane z wieży im. Matyldy z Canossy):

Image

Na uwagę zasługują liczne wieże (lub ich pozostałości) – przypominają trochę panoramę średniowiecznej Bolonii ze starych rycin, gdzie było ich chyba nawet kilkaset. W Bolonii zostało ich niewiele (w tym dwie znane); tutaj nie budzą one większego zainteresowania.

Image

Image

Image

Uroku Tarquini dopełnia piękny ratusz miejski w centrum miasta oraz malownicze uliczki.

Image

W sumie w Tarquini spędziłem dobrych kilka godzin i uważam, że był to świetnie spędzony czas. Mogę spokojnie zarekomendować to miejsce każdemu kogo interesują podobne jak opisane powyżej klimaty – tym bardziej, że jest ono bardzo dobrze przygotowane do obsługi turystów.

Czas mijał a zmęczenie zaczęło się już jednak dawać we znaki i powoli trzeba było wracać do Civitavecchii.

Po powrocie na statek w pokoju czekał na mnie mały gift z Costa Clubu:

Image

Kolejny dzień spędzamy na morzu, będzie zatem okazja na odrobinę relaksu. Pogoda póki co dopisuje (co ciekawe – w nocy, gdy jesteśmy na morzu jest cieplej niż dzień – wczoraj w nocy było 19-20 stopni, w dzień 16) a teoretycznie im dalej tym powinno być cieplej.

W trakcie dnia na morzu zaplanowana jest także izraelska kontrola imigracyjna – widocznie w Civitavecchii na statek wsiadła ekipa izraelskich policjantów. Zobaczymy jak to zostanie zorganizowane.

W wolnej chwili napiszę jeszcze kilka informacji o samej Civitavecchii, w której jest również kilka ciekawych i wartych zobaczenia miejsc, a która to ze względu na bliskość bardziej przyciągającego wszystkich Rzymu raczej nie cieszy się jakimś zauważalnym zainteresowaniem turystów.

C.D.N.Korzystając z faktu, że przepływamy przez Cieśninę Mesyńską i jest dobry zasięg wysyłam fotkę z tego miejsca – widać na niej również prom łączący Sycylię ze stałym lądem:

Image

A to widok na Regio di Calabria – na jednym z końców włoskiego „buta”:

Image

Nieco wcześniej minęliśmy wyspę Stromboli na Morzu Tyrreńskim, na która składa się w zasadzie tylko wulkan o tej samej nazwie. Jest to jeden z trzech aktywnych wulkanów we Włoszech. Stożek jest wysoki na prawie 1000 metrów, wulkan często dymi (dziś był miły biały „dymek” ale z racji mgły załączam zdjęcie z poprzedniej mojej wizyty w okolicy). Ostatnia poważna erupcja miała miejsce w 2009 roku. Pomimo tego na wyspie mieszka kilkaset osób.

Image


Z ciekawostek mogę jeszcze dodać, że zaliczyłem izraelską kontrolę imigracyjną. Miała ona iście teatralny charakter…po pierwsze dlatego, że odbywała się w teatrze, na scenie którego rozstawiono stoliki dla izraelskich urzędników imigracyjnych:

Image

Przed podejściem do stolików dostawało się z powrotem paszport, następnie podchodziło do znudzonego urzędnika, który ledwo na niego spojrzał, powiedział po polsku „dziękuję” i oddał paszport oraz przybił stempel na przygotowanym już wcześniej kwitku „visit permit”:

Image


Wniosek z tego taki, że w paszporcie stempla izraelskiego miał nie będę:-) I wcale z tego powodu nie narzekam – mogłyby z tego być kiedyś jakieś problemy w niektórych krajach.

Całość trwała 15 sekund. Zero pytań. Po zejściu ze sceny wszystkim z powrotem zabierano paszporty, na ląd w Eljacie będzie się schodziło już tylko z kwitkiem i ksero paszportu, które podobno mają nam dzisiaj zostać dostarczone do kabin. Prosto, szybko i przyjemnie.

Takie „przedstawienia” zaliczyłem już wcześniej kilka razy – m.in. przed wpłynięciem do któregokolwiek z portów brytyjskich, Gibraltaru czy Indii.

Izraelska kontrola była dość wcześnie – jesteśmy tam dopiero za kilka dni ale widać logistycznie łatwiej było zaokrętować ich urzędników imigracyjnych we Włoszech i wysadzić w Grecji niż później.

W ramach atrakcji w południe przy basenach bufet przygotował „Sangria&Paella Party” – oprócz wymienionych w nazwie pozycji można było tradycyjnie podziwiać małe dzieła sztuki wykonane z warzyw i owoców:

Image

Image

Image


A tymczasem płyniemy dalej…

C.D.N.Jeszcze kilka słów na temat Civitavecchii, którą odwiedziliśmy w sobotę.

Ze względu na to, że większość pasażerów zazwyczaj prosto ze statku jedzie do Rzymu, nie widać tam jakichś wielkich tłumów turystów – chyba że w drodze z/na statek.

Tymczasem miasto to (jak zresztą wiele miast we Włoszech) ma bardzo długą i ciekawą historię. Pierwsza osada w tym miejscu pochodziła jeszcze z czasów etruskich (podobnie jak pobliska Tarquinia, o której pisałem wcześniej) – jednakże po niej praktycznie nic nie zostało.

Z kolei pierwszy port w Civitavecchii został zbudowany za panowania cesarza Trajana (II w. n.e.) ale ówczesne miasto zostało praktycznie całkowicie zniszczone jak mówią miejscowi „przez saracenów” czyli najeźdźców arabskich w IX wieku i ponownie odbudowane pod koniec tego samego wieku.

Aktualnie miasto liczy ok. 50 000 mieszkańców. Należy do najważniejszych portów obsługujących statki wycieczkowe we Włoszech, w którym wiele linii w ogóle rozpoczyna swoje rejsy.

Pierwszą budowlą, która rzuca się w oczy każdemu pasażerowi przypływającemu do portu i udającego się do miasta jest Fort Michała Anioła.

Image

Image

Jest to spora i dość masywna budowla, posiadająca centralną wieżę oraz 4 bastiony dedykowane czterem świętym oraz system sekretnych przejść umożliwiających opuszczenie fortu w przypadku oblężenia. Początki fortu datowane są na pierwsze lata XV wieku, kiedy miasto miało problemy z piratami – został on zbudowany do ochrony właśnie przed nimi. Obecną formę przybrał z inicjatywny kard. Giuliano della Rovere (późniejszego papieża Juliusza II) na początku XVI wieku. Prace nad budową fortu były nadzorowane przez Bramantego aż do jego śmierci. Tradycja mówi, że główna wieża fortu została zaprojektowana przez Michała Anioła, od którego przyjął on później nazwę – trudno jednak o jej potwierdzenie w dokumentach ponieważ się one nie zachowały. Według przekazów fort był odwiedzany również przez Leonarda da Vinci – znanego nie tylko z coraz droższych obrazów ale również zajmującego się projektowaniem i budową fortyfikacji.

Niestety Fort Michaleangelo nie jest dostępny dla turystów do zwiedzania – można co najwyżej go obejść i przeczytać kilka tablic informacyjnych. Wewnątrz mieści się kapitanat portu, częściowo zajmuje go również wojsko.

W okolicach fortu można podziwiać również pozostałości dawnych fortyfikacji miejskich. Zostały one zachowane wyłącznie we fragmentach – głównie w okolicy portu. Jednym z lepiej zachowanych ich fragmentów jest monumentalna brama „Porta Livorno”:

Image

Od Fortu Michała Anioła w stronę niewątpliwie najpopularniejszego miejsca wśród pasażerów statków wycieczkowych czyli stacji kolejowej prowadzi promenada biegnąca brzegiem morza:

Image

W Civitavecchii jest również kilka interesujących kościołów.

Głównym kościołem miejskim jest katedra pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu wybudowana w miejscu pierwszego kościoła w Civitavecchii, który powstał w XVI wieku:

Image

Z kolei spacerując promenadą w okolicach fortu Michała Anioła można zobaczyć pochodzący z początku XVIII wieku kościół św. Antoniego Opata.

Image

Warto również wspomnieć kościół świętych męczenników z Japonii, przed którym stoi posąg św. Franciszka z Asyżu. Budowę kościoła zakończono stosunkowo niedawno (jak na Włochy to pewnie trudno go traktować jako zabytek) bo w 1872 roku jednak został on bardzo poważnie zniszczony w wyniku bombardowania w czasie wojny. Po wojnie w ramach odbudowy kościoła przebywający w tym czasie we Włoszech japoński malarz Luca Hasegawa chcąc uczcić śmierć 26 męczenników-jezuitów, którzy wyjechali na misję z Włoch do Japonii pod koniec 16 wieku i tam ponieśli śmierć przyozdobił go we freski.

Image


Civitavecchia jest nie tylko portem dla statków wycieczkowych – to również duży port przemysłowy a także rybacki. W okolicach fortu Michała Anioła można zobaczyć liczne kutry rybackie wracające lub wypływające na połów, rozładowujące swój „urobek” a także przy których prowadzone są proste prace remontowe.

Image

Image

W bezpośrednim sąsiedztwie łodzi pod specjalnym zadaszeniem można również zobaczyć prace przy przygotowywaniu oraz reparacji sieci rybackich:

Image

Być może w porównaniu do Rzymu czy opisywanej przeze mnie wcześniej Tarquini, Civitavecchia nie prezentuje się szczególnie wyjątkowo ale uczciwie trzeba powiedzieć, że to „wina” jej lokalizacji. W miejscu, w którym się znajduje będzie prawdopodobnie już zawsze pozostawała w cieniu przede wszystkim Rzymu; nie jest jednakże prawdą, że miasto to nie ma nic do zaprezentowania i nie ma w nim nic ciekawego do zobaczenia.

Dopłynęliśmy właśnie do Katakolon w Grecji czyli do bliskich okolic starożytnej Olimpii. Ale o tym napiszę już następnym razem.

A odpowiadając na pytanie @brzemia o obłożenie statku to wg informacji z recepcji jest już 100%. Te kabiny, które były wolne zostały zajęte w Civitavecchii, gdzie wsiadła spora grupa pasażerów.

C.D.N.@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.Drugi stop podczas naszego rejsu to Katakolon – malutka miejscowość położona w Grecji. W zasadzie jedynym powodem, dla którego zatrzymują się tutaj statki wycieczkowe są położone w odległości ok. 20km od portu pozostałości po starożytnej Olimpii.

Ale zanim dotarliśmy do Katakolon zaliczyliśmy w bonusie „extra” atrakcję w środku nocy. Około 2-ej obudził mnie (i pewnie co najmniej połowę pozostałych pasażerów) nieprawdopodobny huk. Okazało się, że w statek uderzył piorun. Gdy już się obudziłem, ze swojego balkonu miałem okazję obserwować bardzo dziwną burzę z piorunami: morze spokojne, praktycznie zero wiatru, deszcz prawie nie pada a naokoło biją pioruny przy czym gdy uderzają w morze nie towarzyszy im praktycznie w ogóle huk. Trudno to sfotografować ale zjawisko arcyciekawe. Pooglądałem i poszedłem z powrotem spać – tym bardziej, że tej nocy dostosowywaliśmy się do greckiego czasu czyli przesuwaliśmy zegarki o godzinę do przodu więc noc była „krótsza”. Jak się okazało rano, po uderzeniu pioruna nie było nawet śladu a poza tym to „nic nadzwyczajnego” i zdarza się od czasu do czasu:-)

Sam Katakolon to mała miejscowość licząca co najwyżej kilkuset mieszkańców i kilka uliczek. Trudno ją znaleźć nawet w google maps – trzeba tam szukać albo starożytnej Olimpii albo położonego w pobliżu miasta Pyrgos (Pirgos). Główna oferta Katakolon sprowadza się do sklepów i barów oraz niewielkiej plaży położonej w pobliżu portu. Wszystko jest tak kompaktowe jak tylko sobie można wyobrazić – bez większego zmęczenia można całą miejscowość przejść wzdłuż i wszerz w przysłowiowe pół godziny. Tak Katakolon wygląda ze statku:

Image

A tak wygląda ze wzgórza widocznego na poprzednim zdjęciu:

Image

W Katakolon pojawiła się też okazja zrobić pierwsze zdjęcie samego statku:

Image

Okolice Katakolon prezentuje poniższa mapka. Jak widać sama miejscowość położona jest u podstawy niewielkiego półwyspu (ale o tym nieco dalej):

Image

W okolicy portu oprócz oferty gastronomiczno-handlowej niewiele jest do zobaczenia – z wyjątkiem małej cerkwi prawosławnej pod wezwaniem św. Mikołaja:

Image

Image

Można tutaj również odwiedzić lokalne Muzeum Starożytnej Greckiej Techniki:

Image

Pomimo, że nieliczne – uliczki w Katakolon przypominają ulice typowych miejscowości turystycznych:

Image

Image

Oczywiście główną atrakcją jest położona w okolicy starożytna Olimpia. I to właśnie zainteresowanie historią oraz olimpijskie tradycje sprawiają, że miejscowość przyciąga tutaj co roku dziesiątki statków wycieczkowych oraz masę turystów. I chociaż ja tym razem postawiłem na leniwe spędzanie dnia i odpuściłem sobie wizytę w starożytnej Olimpii, napiszę poniżej kilka słów co ma do zaoferowania to miejsce.

Z Katakolon można się dostać do Olimpii na kilka sposobów, z których najprostszy (poza skorzystaniem z wycieczki ze statku) to zakup biletu na jeden z licznych lokalnych autobusów jadących do Olimpii, który po 2-3 godzinach zabiera swoich pasażerów z powrotem. Ten czas powinien wystarczyć na średnio dociekliwe samodzielne poznanie miejsca; jeśli ktoś chce zostać dłużej może ustalić z przewoźnikiem, że wróci do Katakolon jednym z kolejnych autobusów. Tego typu przejazd w dwie strony kosztuje ok. 10-15 EUR. Miejscowi przewoźnicy w tym miejscu są na tyle dużą konkurencją dla operatorów statków wycieczkowych, że te ostatnie sam transfer do Olimpii (bez przewodnika i biletów wstępu na teren odkrywki i do muzeum) zaczęły sprzedawać w podobnej cenie (na naszym rejsie za 15 EUR). Jak widać w tym miejscu niewidzialna ręka rynku zadziałała perfekcyjnie:-) Zresztą trzeba przyznać, że przedsiębiorczość greckich biur turystycznych potrafi naprawdę zaskoczyć. Tym razem po raz pierwszy w porcie w Katakolon spotkałem się z agentami sprzedającymi niezależne od statku wycieczki w kolejnym porcie, do którego zawinie statek czyli w Atenach. Przy moich poprzednich pobytach tutaj takich ofert jeszcze nie było:-)

Jeśli chodzi o starożytną Olimpię to niektórzy nazywają ją „gruzowiskiem” i coś w tym jest. Warto jednak zainteresować się nieco historią tego miejsca. Wszyscy kojarzą ją jako kolebkę igrzysk olimpijskich jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że osada ta istniała bardzo długo – powstała przed X w. p.n.e. Pierwotnie było to miejsce kultu religijnego dedykowanego Zeusowi, w którym w którymś momencie rozpoczęto organizowanie najbardziej znanych w całej starożytnej Grecji igrzysk, które przyjęły nazwę olimpijskich. Ostatnie igrzyska odbyły się tutaj w IV w n.e. Później zostały zakazane przez cesarza, który uznał je za obyczaj pogański i niegodny kontynuowania. Niewiele później władca nakazał zresztą zburzenie Olimpii – zniszczona została wówczas największa świątynia Zeusa. Reszty dokonały późniejsze trzęsienia ziemi oraz powodzie, które zalały teren a osady przyniesione przez rzeki zasłoniły pozostałości Olimpii około 7-o metrowym mułem. Miasto zostało całkowicie opuszczone i zapomniane aż do XVIII wieku, kiedy ponownie je odkryto. A kolejne igrzyska olimpijskie odbyły się dopiero w 1896 roku w Atenach.

Po zakupie biletu (zdecydowanie polecam bilet łączony z muzeum) i przejściu przez gaj oliwny wchodzimy na teren starożytnego miasta. Już pierwsze widoki oddają klimat miejsca:

Image

Spacerując pomiędzy poszczególnymi sekcjami odkrywki zdecydowanie warto posługiwać się mapką otrzymaną przy zakupie biletu – bez niej trudno zidentyfikować przeznaczenie większości miejsc ponieważ z nielicznymi wyjątkami wyglądają podobnie. Ścieżka prowadzi praktycznie cały czas między ruinami:

Image

Jednym z niewielu obiektów, z których coś pozostało jest świątynia Filipa Macedońskiego - spośród jej kilkunastu kolumn pozostały tylko trzy:

Image

W tle za tą świątynią widać charakterystyczną kolumnę będącą częścią świątyni Hery. Miejsce to wykorzystywane jest do dziś jako to, w którym zapalany jest znicz olimpijski przenoszony następnie w sztafecie do miejsca organizacji kolejnych igrzysk.

Z kolei to, że poniższe zdjęcie przedstawia coś co kiedyś było świątynią Zeusa trzeba po prostu wiedzieć i przyjąć na wiarę:


Dodaj Komentarz

Komentarze (31)

kaviorwiki 23 listopada 2017 23:08 Odpowiedz
Czekam z niecierpliwością na c.d.
brzemia 24 listopada 2017 07:36 Odpowiedz
Czekam na kolejne odcinki i mam nadzieje ze beda tak interedujace jak te z poprzednich rejsow. Stopy wody pod kilem !Wysłane z taptaka.
brzemia 24 listopada 2017 16:35 Odpowiedz
Na pierwszy rzut oka jak wygląda obłożenie statku? Pewnie okarze sie dopiero przy kolacji. Skoro dostaleś upgrade do balkonu musieli miec jakieś luzy.Wysłane z taptaka.
greg2014 24 listopada 2017 16:42 Odpowiedz
Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy:-)Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.
brzemia 24 listopada 2017 16:45 Odpowiedz
Czekamy na wyjscie z portu. Wysłane z taptaka.
macq91 25 listopada 2017 09:25 Odpowiedz
Pracowałem kilka lat temu na podobnym statku pasażetskim w Japonii. Paszporty zabierają i to standardowa procedura, oddają tylko w niektórych portach a stemplują bardzo rzadko. Zawsze trzeba mieć przy sobie kopię paszportu jeśli się wychodzi do portu. Generalnie na tej trasie na szczęście nie ma za dużych fal. Jak sobie przypomnę trasę z Kapsztadu do Buenos Aires lub kalifornijskie wybrzeże to do tej pory mi się w głowie kręci :)
greg2014 25 listopada 2017 16:23 Odpowiedz
@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchi zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach była położona jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.
brzemia 27 listopada 2017 07:44 Odpowiedz
Zastanawia mnie sprawa izraelskich pogranicznikow. Masz jeszcze 2 porty w Grecji po drodze przed Eliatem. Nie mogli wsiasc dzis a wysiasc jutro w Atenach?Wysłane z taptaka.
samaki9 27 listopada 2017 11:09 Odpowiedz
brzemia- pewnie 2 godziny pracy , a cały dzień dłuzej wycieczki ;)
greg2014 27 listopada 2017 14:03 Odpowiedz
@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.
leszczu007 29 listopada 2017 09:26 Odpowiedz
Świetna relacja, czytam z wielkim zaciekawieniem :) Czekam oczywiście na ciąg dalszy :)Pozdrawiam ze śnieżnych Gliwic.
zeus 29 listopada 2017 15:06 Odpowiedz
Taki trochę grammar nazi z mojej strony :)Do Pireusu mówimy Pireas (Πειραιάς) lub czasami z greki Πειραιεύς (Pirews)No i to nie dzielnica, tylko oddzielne miasto :)
greg2014 29 listopada 2017 15:11 Odpowiedz
Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana:-)Już skorygowane. A po powrocie muszę się chyba wybrać do laryngologa bo widać słuch mnie zawodzi:-)
brzemia 29 listopada 2017 17:34 Odpowiedz
Czytając twoje posty z encyklopedyczna wiedza o portach i wycieczkach dopasowanych do czasu postoju statkow w porcie, wydaje mi się że twoja wiedzę nalezy wykorzystac tworzac katalog portow wraz z opisem zwiedzania. Jest takie cos w jezyku angielskim, sugruje w ramach forum w wydzielenie tematow tej kategorii dla forumowiczow.Wysłane z taptaka.
greg2014 29 listopada 2017 18:55 Odpowiedz
No szczerze mówiąc to informację o autobusie X80 dostałeś chyba wtedy właśnie ode mnie...dałem ciała ale do głowy mi nie przyszło, że może nie jeździć.A wczoraj z ciekawości popatrzyłem na rozkład - zarówno tam jak i na budce obok portu w Atenach, gdzie sprzedają bilety jest wielka kartka, że autobus X80 zacznie kursować od 1 maja 2018. Widocznie w tym roku było inaczej...niestety.Co do portów to staram się przy każdym zamieszczać jakieś podstawowe informacje jak się z niego wydostać. Nie wiem czy to już czas, żeby to jakoś wyodrębniać na forum (tzn. czy skala zjawiska to uzasadnia) - ale o tym niech się może wypowiedzą mądrzejsi ode mnie.
sareth4 2 grudnia 2017 10:44 Odpowiedz
No to niech lepiej się podniesie, bo z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały tej opowieści! :)
brzemia 2 grudnia 2017 19:40 Odpowiedz
greg2014 napisał:Mgła się podnosi i znika po czym za chwilę znowu pojawia - ale co jakiś czas coś widać:-) Widać taki urok tego miejsca... Na początku trudno było dostrzec cokolwiek - nawet holowniki, które asekurują statek po z przodu i z tyłu - nie mówiąc o pozostałych statkach konwoju.Jakby ktoś powiedział, że płyniemy po morzu, Nilu czy gdziekolwiek indziej i był przy tym przekonujący to można by mu uwierzyć:-)Jak już coś można zobaczyć to w zasadzie dominuje piasek, piasek i piasek - w ilościach trudnych do ogarnięcia.Ale nie jest znowu tak nudno jak by się mogło wcześniej wydawać - np. Ismalia prezentuje się ze statku bardzo ładnie.Jak wyjdziemy z Kanału to zbiorę więcej zdjęć i wrzucę je razem. A teraz tylko dwa na zachętę: Warto wspomniec ze nad calym kanałem sueskim jest tylko 1 most w wiekszosci zafundowany przez japonczyków.Most wznosi się 70 m nad kanałem i jego długość wynosi 3,9 km. Składa się z 400 metrowego przęsła zakończonego pylonami i dwoma 1,8 kilometrowymi podejściami. Wysokość dwóch głównych pylonów wspierających wynosi 154 metrów każda. Wieże zostały zaprojektowane w kształcie obelisku faraonów.Most oraz tunel Ahmed Hamdi są wyłącznymi stałymi drogami umożliwiającymi pokonanie kanału dla ruchu drogowego.Wysłane z taptaka.
pabloo 2 grudnia 2017 20:41 Odpowiedz
Fajnie, że tak obficie opisujesz szczegóły geograficzno-techniczne, bardzo podoba mi się Twoja relacja, choć przykro, że straciłeś aparat 8-) Pisałeś o płatnościach na pokładzie, a powiedz czy dużo trzeba wydawać? To znaczy czy brakuje Ci czegoś i musisz kupować albo nie da rady zakupić lokalnych produktów w miejscach gdzie statek się zatrzymuje?Jaki plan masz na te kilka godzin w Jordanii? ;)
brzemia 2 grudnia 2017 21:36 Odpowiedz
Jest na wysokosci Hurgady. Moze załapie jeszcze sygnał i napisze pare słow. W sumie jako stały klubowicz Costy powinien dostać bezplatny Internet na statku.Wysłane z taptaka.
greg2014 3 grudnia 2017 07:29 Odpowiedz
@brzemia - złapałem dopiero zasięg sieci izraelskiej:-) Do egipskich i saudyjskich można się było podłączyć ale bez internetu. A internet na statku jest przeraźliwie wolny więc wolę płacić operatorom GSM bo jak już się uda podłączyć to zwykle wszystko chodzi jak należy.Wpływamy właśnie do Akaby w Jordanii.@Pablo - jeśli chodzi o płatności na statku to wszystko jest sprawą indywidualną.Pozycją nie do uniknięcia są napiwki (10 EUR/dzień), które są dopisywane automatycznie do rachunku każdego dnia - trzeba je uregulować pod koniec rejsu. W różnych liniach z napiwkami jest różnie - u Costy są one teraz obowiązkowe.Drugą pozycją, która już jest uzależniona od indywidualnych potrzeb to wydatki na napoje - cena rejsu nie obejmuję wydatków w barach oraz napojów do kolacji w restauracjach (teoretycznie nawet wody, w praktyce bywa z tym róznie). Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wykupili opcję "all inclusive" w którejś z wersji . Teoretycznie można sobie jednak wyobrazić, że na kolację chodzi się do bufetu (chociaż moim zdaniem to znacznie gorszy wybór niż restauracja - ale jakaś część osób jeśli nie codziennie to od czasu do czasu wieczorem idzie do bufetu). Do tego dochodzą ewentualne wycieczki, dostęp do internetu i wszelkiej maści zakupy na statku - czy to w sklepach czy w punktach usługowych (np. usługi fotograficzne czy masaże w spa). Również ewentualna wieczorna pizza w pizzerii lub hamburgery (też wieczorem) są płatne.W niektórych portach (chociaż jest to zdecydowana mniejszość) może też pojawić się jakaś opłata za korzystanie z shuttle busów - zwykle wtedy, kiedy zawożą pasażerów do miasta a nie do bramy portu. Ale to nie jest standardem i nawet na róznych rejsach do tego samego portu tą samą linią zdarzało się, że to co jednym razem było bezpłatne innym razem już nie.Podsumowując: temat jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania i dość indywidualny.W wersji minimalistycznej można pewnie sobie wyobrazić, że do zapłaty są tylko napiwki ale to chyba nie o to chodzi.A co do Jordanii to wybieram się na wycieczkę ze statku do starożytnej Petry. To jedna z największych atrakcji na naszej trasie i byłbym chyba chory, gdybym ją sobie odpuścił.Niestety moim zdaniem do Petry jest za daleko i temat jest zbyt skomplikowany logistycznie, aby dysponując taką ilością czasu próbować to organizować samodzielnie-dlatego biorę wycieczkę ze statku. Z drugiej strony cena tej wycieczki (130 EUR) nie jest może niska ale patrząc ile turystów indywidualnych kosztuje samo wejście do Petry (niespełna 100 EUR w przypadku pobytu w Jordanii tylko przez jeden dzień), jest ona moim zdaniem warta swojej ceny biorąc pod uwagę, że obejmuje również transport, przewodnika, lunch i gwarancję zdążenia z powrotem na statek:-) Wycieczka potrwa prawie 9 godzin czyli de facto niewiele krócej niż statek stoi w porcie. Niedługo się przekonam, czy było warto :-)
brzemia 3 grudnia 2017 20:10 Odpowiedz
no małą pętelkę zrobiliście ;)
gaszpar 26 grudnia 2017 01:46 Odpowiedz
Super relacja. Czytałem z ciekawością. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że chciałbym wybrać się na tego typu rejs. Zastanawaiłem się jak to wszystko wygląda od strony technicznej, co się robi na takim statku na morzu, w portach itd. Dzięki za to, że to opisałeś i to w ciekwy sposób.Jeżeli to nie problem to chętnie dowiedziałbym się jak to wszystko wyszło kosztowo - ile to wszystko kosztowało i jaki procent kwoty stanowiła "sztywna kwota za rejs" a ile wyszło za atrakcje dodatkowe, napiwki, napoje ittd.
greg1291 26 grudnia 2017 13:42 Odpowiedz
Świetna relacja !!Chciałbym dopytać o kwestię kabiny. Czy kabiny wewnętrzne Twoim zdaniem są wystarczająco komfortowe do podróży, czy jednak jest to klaustrofobiczne przeżycie. Różnica w cenie kabin wewnętrznych, a tych z oknem są jednak spore. Czy znasz jakieś sposoby na zwiększenie szans na upgrade do wyższej klasy kajuty. Wiem, że masz dobry status w Costa co pewnie bardzo pomaga, natomiast czy według Ciebie np. shareholders benefit mogłoby się przyczynić do podniesienia rodzaju kajuty?
greg2014 26 grudnia 2017 16:38 Odpowiedz
Jeśli chodzi o kabiny to od pewnego czasu rezerwuję wyłącznie kabiny wewnętrzne i uważam je za całkowicie wystarczające. Po pierwsze spędzam w kabinie jednak relatywnie niewiele czasu (zwłaszcza w dzień) a po drugie wolę różnicę w cenie pomiędzy np. kabiną z balkonem a wewnętrzną wydać na coś innego. Kabina wewnętrzna na statkach Costy jest z reguły mniejsza od tej z balkonem (poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami, które mają nieregularny kształt i z tego powodu czasami są nawet dużo większe) ale jak dla mnie nigdy nie czułem w nich jakiejś klaustrofobii. Miejsca do spania jak również na schowanie swoich rzeczy (dla 2-óch osób) moim zdaniem jest wystarczająca ilość. Poza tym wydaje mi się, że łazienka w kabinie wewnętrznej nie różni się od tej w kabinie z oknem czy balkonem.Może się to komuś wydać dziwne ale jak dla mnie najgorszym rodzajem kabiny są kabiny z oknem czyli pośrednie pomiędzy wewnętrznymi a tymi z balkonami. Po pierwsze okno jest z reguły niewielkie i nie da się go otworzyć, po drugie te kabiny położone są zwykle niżej i przy niespokojnym morzu (a lepiej wkalkulować, że tak będzie niż, że tak nie będzie) zdarzało mi się, że woda uderzając o burtę docierała czasami do okna robiąc przy tym sporo hałasu a po trzecie za to wszystko trzeba jeszcze zapłacić więcej niż za kabinę wewnętrzną. Z kolei jeśli mowa o kabinach z balkonem, warto pamiętać, że na większości rejsów nawet w ciepłych rejonach wbrew pozorom komfortowe korzystanie z balkonu możliwe jest prawie wyłącznie w porcie (takie są przynajmniej moje doświadczenia) ze względu na wiatr – no chyba, że ktoś ma kabinę na rufie albo balkon jest jakoś wyjątkowo osłonięty.Oczywiście są jeszcze apartamenty – jak dotąd miałem okazję korzystać tylko z miniapartamentu na Costa Luminosa (też upgrade) ale moim zdaniem od kabiny z balkonem różni się on minimalnie wielkością i nie bardzo widzę uzasadnienie dla różnicy w cenie pomiędzy tym rodzajem kabiny a tej „tylko” z balkonem. Co do apartamentów – nie korzystałem ale to zupełnie inny produkt (nie tylko sama kabina ale masa dodatków)…i oczywiście zupełnie inna cena. Zresztą bardzo łatwo możesz zobaczyć jak wyglądają kabiny poszczególnych rodzajów na różnych statkach na Youtube - nie tylko na reklamowych filmikach armatorów ale także umieszczanych przez samych pasażerów. Polecam tę formę - sam ocenisz w ten sposób, czy to co widzisz może być dla Ciebie klaustrofobiczne czy też nie.Jeśli chodzi o upgrade to prostych recept nie ma. Moim zdaniem shareholders benefit nie ma na to żadnego wpływu. Najłatwiej można dostać upgrade rezerwując tzw. kabinę gwarantowaną czyli nie przydzieloną z numeru na etapie rezerwacji. W takim przypadku otrzymuje się tylko gwarancję, że dostanie się kabinę co najmniej tego rodzaju, za który zapłaciliśmy – w praktyce zdarza się, że jest to kabina wyższej klasy aczkolwiek przeskok o więcej niż jedną klasę (np. z wewnętrznej do balkonu) na pewno nie jest czymś powszechnym. Jeśli mogę coś doradzić to gdy rezerwujemy rejs i np. kabiny wewnętrzne są dostępne wyłącznie jako gwarantowane (nie można ich wybierać po numerze), a dostępne do wyboru są kabiny z oknem czy balkonem, to przy rezerwacji kabiny gwarantowanej wewnętrznej prawdopodobieństwo upgradu jest bardzo wysokie. Zdarzało mi się kilka razy rezerwować takie kabiny i nie zawsze dostawałem upgrade do kabiny wyższej klasy ale praktycznie zawsze kabiny, które dostawałem czymś pozytywnym się wyróżniały (np. optymalnym położeniem na statku lub większą powierzchnią). Z tego powodu moje doświadczenia z kabinami gwarantowanymi są pozytywne, co jednak nie każdemu musi odpowiadać bo jednak jest to pewnego rodzaju ruletka. Z drugiej strony rezerwując nocleg w hotelu nie rezerwuję z góry konkretnego pokoju i nie jest to dla mnie jakimś wielkim problemem :-) W końcu kabina i tak służy głównie do spania…
blister 26 grudnia 2017 20:24 Odpowiedz
Czy wśród pasażerów była osoba poniżej około 55 roku życia? Zdjęcia sugerują, iż raczej nie...Większość tych rozrywek na statku przypomina trochę zabawę w Ciechocinku na dancingu.Czy zdarzali się delikwenci, którzy spóźniali się w poszczególnych portach na odpłynięcie? Kiepsko to wygląda z mojej perspektywy, gdy w bardzo krótkim odstępie czasu wycieczka ponad 2000 osób rusza zwiedzać Petrę czy Muscat. Straszna masówka.
greg2014 26 grudnia 2017 21:24 Odpowiedz
Żeby było jasne: nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam nikogo zachęcać do czegoś do czego nie jest przekonany:-) Misjonarstwa nie uprawiam a klątw za inne zdanie nie zamierzam na nikogo rzucać:-) Rozumiem, że taka forma wypoczynku może komuś nie odpowiadać i szanuję to. Moja relacja miała jedynie na celu przekazanie jak wygląda mało popularna w Polsce forma objazdówki jaką jest rejs statkiem wycieczkowym. A odpowiadając na pytanie: tak, na tym rejsie wbrew pozorom było wiele osób poniżej 55 roku życia w tym autor niniejszej relacji (a brakuje mi do tej granicy jeszcze naprawdę sporo). Myślę, że średnia była właśnie gdzieś w okolicach 50-55 lat. Powód jest prozaicznie prosty: rejs trwał 3 tygodnie a z dojazdem przed i po rejsie robi się jeszcze więcej – nie jest to łatwe (nie mówię jednak, że niemożliwe) do pogodzenia z pracą. Zresztą zasada jest banalnie prosta: im rejs jest dłuższy, tym średnia wieku wyższa a dzieci mniej. Na rejsach 7-dniowych (szczególnie w wakacje, ferie itp.) na statku podobnej wielkości potrafi być 500 dzieci a średnia wieku jest bliżej 30 niż 40 lat. Z kolei na rejsach dookoła świata (takich też jest sporo), które trwają zazwyczaj ok. 100-110 dni średnia wieku to 70-80 lat. Jeśli kogoś interesują szczegóły nt. struktury pasażerów w poszczególnych liniach, regionach oraz w zależności od długości rejsu, można na ten temat poczytać w amerykańskich serwisach: np. cruisecritics.com. Nie sądzę jednak, aby dane te kogoś zaskoczyły. Co do Petry, przyznam szczerze, że jakoś ilość turystów w tym miejscu w niczym mi nie przeszkadzała-może dlatego, że spodziewałem się, że będzie ich tam jeszcze więcej :-). Wszyscy faktycznie najpierw musieli przejść doliną Bab-al-siq a potem wąwozem ale nie było w nich jakiegoś tłoku ani kolejek. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa przed głównym wejściem zajęła zresztą raptem góra kilka minut. Za Skarbcem mówiąc szczerze był już luz – Petra ma sporą powierzchnię i za Skarbcem jest dostępnych kilka wariantów zwiedzania w związku z czym jakoś ten ruch się rozprasza. Przyznam szczerze, że wielokrotnie dużo większy problem miałem wędrując – nawet w tym roku po polskich Tatrach (choćby we wrześniu czyli teoretycznie już po najwyższym sezonie) a lepiej bynajmniej nie jest w miejscowościach znanych z turystycznych atrakcji (wymienię choćby przysłowiowe Krupówki w Zakopanem, Floriańską czy Grodzką w Krakowie, Monciak w Sopocie, Ramblę w Barcelonie czy plac Czerwony w Moskwie). Niektóre turystyczne miejscowości mają to do siebie, że przyciągają turystów i chyba trudno się temu dziwić:-) Petra jest największą atrakcją turystyczną Jordanii i jedną z największych atrakcji Bliskiego Wschodu w ogóle więc trudno oczekiwać, że będzie tam hulał tylko wiatr :-)Co do spóźnień na statek to na tym rejsie nie mam pojęcia czy coś takiego miało miejsce (nikt nie ogłasza, że ktoś się spóźnił). Pamiętam jednak, że na jednym z moich rejsów na statek spóźniła się grupa prawie 200 osób, które korzystały z jakichś wycieczek indywidualnych. Było to zresztą w Heraklionie, statek nie czekał a portowy agent dla tych osób czarterował samolot (na ich koszt) do następnego portu. A pojedyncze spóźnienia pewnie się trafiają częściej niż rzadziej – przy tej ilości pasażerów wystarczy jakiś czynnik losowy i już mamy parę osób.
gonzo2018 27 grudnia 2019 20:21 Odpowiedz
Relacja co prawda do najmłodszych już nie należy ale spora część informacji pozostaje aktualna. Ponieważ dostałem cynk, że jest problem z niektórymi zdjęciami, zaktualizowałem linki do albumów. Teraz powinno już być OK, ale gdyby ktoś widział jeszcze jakieś defekty mam prośbę o informację.
greg2014 27 grudnia 2019 20:24 Odpowiedz
Poprzedni post pochodzi oczywiście ode mnie :-) Sprawdzając, czy wszystko widać wykorzystałem osobny profil i zapomniałem się przelogować przed jego wysłaniem :-)
mykerin 16 marca 2020 05:25 Odpowiedz
greg2014 napisał:Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji CarnivalaA teraz to się chyba opłaca, bo ze względu na świrusa akcje są po 17,58 USD... Choć kogoś, kto kupił te akcje kiedykolwiek wcześniej, to z pewnością nie cieszy.
brzemia 16 marca 2020 08:15 Odpowiedz
Z giełdą jest tak ze zadna cena nie jest ceną minimalną.
greg2014 16 marca 2020 08:47 Odpowiedz
Byłbym ostrożny, nie wiadomo ile czasu zajmie powrót do normalności. W większym stopniu niż od "chciejstwa" operatorów zależy on od otwarcia portów w poszczególnych krajach a z tym może być problem. Poza tym coraz więcej się pisze, że zagrożony jest cały sezon na Alasce ze względu na duże ograniczenia w portach kanadyjskich, bez których te rejsy nie mogą funkcjonować. Do tego dochodzi kwestia zwrotów dla klientów. Statki i ich utrzymanie - nawet jeśli stoją w portach też kosztuje a w połączeniu z brakiem przychodów to nic dobrego nie wróży.